Metro to miejsce specyficzne. Z jednej strony codzienność, banalność, monotonia, nuda, po prostu szybko przemieszczamy się z miejsca na miejsce. Pozbawieni widoku za oknami, zapadamy w swoisty rodzaj letargu, bezmyślnego trwania aż do momentu wyplucia na powierzchnię. Jednocześnie metro tworzy swoistą, podziemną krainę, mroczny labirynt tuneli i niebezpiecznych zakątków. Świat tajemniczy, rządzący się swoistymi prawami.
Węgierski debiutant Nimród Antal odwołał się do obu wyobrażeń, zamykając nas w świecie budapesztańskiego podziemia. Jego obraz jest mocno osadzony we współczesnych realiach, ale jednocześnie ma charakter uniwersalnej baśni o dziwnym, ale barwnym państewku. Przewodnikami po tym państewku uczynił tytułowych kontrolerów.
Portretując ich środowisko i pracę, Antal wprowadza nas w świat swoistych pariasów. Kontrolerzy biletów budzą tylko niechęć, strach, nienawiść. Zamiast agresji może ich spotkać co najwyżej obojętność. Praca jest nudna i całkowicie bez znaczenia. Reżyser kreuje jednak ten światek jako niezwykle ekscytujący. Paleta typów ludzkich, których spotykamy w jego metrze, jest tak bogata, że można by nią obdarzyć kilkanaście komedii amerykańskich. Świry, prostytutki, cwaniacy, złośliwcy, dziwacy stwarzają takie problemy, że jednodniowy kurs wybraną linią metra to dla nich i jednocześnie widzów ogromna dawka adrenaliny. Tu nie można się nudzić. Węgierski twórca świetnie to uwypuklił stylistyką. Pracy drużyn kontrolerów towarzyszy obrazowanie rodem z filmów gangsterskich czy westernów. Antal tworzy napięcie jak w najlepszych filmach Sergio Leone. Spowolnione zdjęcia, odpowiednia muzyka, celebracja momentu wsiadania do metra, a potem pojedynki, pogonie, ucieczki, wystylizowane choreograficznie i świetnie zmontowane. Wreszcie odpoczynek wojowników, jak po spotkaniu z kibolami.
Antalowi udała się rzecz wyjątkowo trudna w kinie. Ukazując wąską i hermetyczną grupę nizin społecznych, nie zrobił wcale poważnego i nudnego filmu zaangażowanego. Owszem obraz jest realistyczny – wystarczy popatrzeć na fizjonomię i ubiory, a także posłuchać bohaterów. Z drugiej jednak strony mamy barwny, zabawny i udziwniony portret zbiorowości, któremu bliżej do parodii i groteski. To jak wizyta w domu wariatów, co potwierdza wyjątkowo zabawna scena z psychologiem. Repertuar fobii, kompleksów, dziwactw, chorób, lęków jest oszałamiający.
To bogactwo postaci, atrakcyjność przygód, kolorowość scenerii nadaje temu światu posmak komiksowej historii. Pozornie wydaje się to absurdalne. Ale mamy 5-osobowy zespół, jeśli nie super bohaterów, to oryginalnych i niecodziennych osobowości, wyrazistych charakterologicznie i wizualnie. Mamy również bogatą grupę komiksowych wrogów i nie mniej komiksową przestrzeń – zamknięty, mroczny świat podziemi. Bajkowa wreszcie będzie historia miłosna. No i idealnie w ten schemat wpisuje się wątek kryminalny. Otóż w metrze ktoś systematycznie wpycha ludzi pod pociąg. Osobnik ów chodzi w obszernym, skórzanym płaszczu i kapturze, w zasadzie nie ma twarzy. Pojawia się i znika jak duch. Jest tajemniczy, groźny i nierealny. Jest jak cień – tak zresztą nazywany jest w filmie. Jego obraz ,świetnie powiązany z muzyką, kolorystyką i montażem ,kreuje przestrzeń klasycznego thrillera. Wcielenie zła zyskuje godnego przeciwnika w Bulcsu. To postać idealnie pasująca do komiksowo-kulturowych ikon bohaterów. To człowiek znikąd, enigmatyczny, skrywający tajemnicę. Jest kimś z zewnątrz, ma dystans do podziemnej krainy, ale jednocześnie ma charyzmę i zdolności przywódcze. Odważny, silny, dokonujący niemożliwego, ale jednocześnie surowy i ascetyczny w gestach. Wygrywa, ale i z godnością potrafi przegrać. Tonacja kolorystyczna i krój stroju Bulcsu wyraźnie nawiązuje do „Matrixa”, zwłaszcza, że świat metra u Antala jest poniekąd światem wirtualnym, równoległym.
Skojarzenia z westernem czy amerykańskim kinem akcji ma tu charakter parodystyczny. Ale nie to jest celem – Węgier zbudował rzeczywistość nad wyraz oryginalną i umiejętnie ją wpisał w konwencję groteski. Grozę miesza z banałem, trywialność z patosem, komizm z tragizmem. Bo choć „Kontrolerzy” to wyjątkowo śmieszna komedia, nie brak tu scen drastycznych i dramatycznych, jak choćby wtedy, kiedy jeden z kontrolerów, pobity przez podróżnego, nie wytrzymuje napięcia i podrzyna mu gardło. Atutem filmu jest idealnie wymieszanie tych elementów. Dzięki temu zresztą otrzymujemy kilka filmów w jednym, przy czym całość nie traci jednorodnego charakteru.
Nimrod zabiera nas jednakże dalej i głębiej, nadając swemu dziełu oniryczno-fantasmagoryczną otoczkę. Bo czy w podziemnej rzeczywistości metra nie widzimy współczesnego piekła, a może bardziej tartaru. Tu trafiają ludzie przegrani, ułomni, słabi. Ci, którzy nie radzą sobie w życiu, napiętnowani chorobami i grzechami. To rodzaj zesłania na samo dno, do czeluści piekielnych. Potwierdza to historia Bulcsu, który mieszka pod ziemią. Nie wiemy, co zrobił, dlaczego się tu znalazł, ale traktowany jest przez innych jak recydywista. Śpi na peronie i nigdy nie przekracza linii ruchomych schodów.
Jednocześnie metro to świat, który unieważnia realną rzeczywistość. Może więc nie do końca piekło, a bardziej azyl, miejsce, gdzie chronią się ludzie niemogący dać sobie rady ze swoim życiem, niepotrafiący żyć na powierzchni. Albo ci, którzy nie chcą. Bulcsu miał już dość wyścigu szczurów, ucieka więc pod ziemię , zostawiając absolutnie wszystko. A może jednak czyściec. W przypadku głównego bohatera pobyt w tym świecie może być karą za pychę, ambicję, materializm, ale jednocześnie drogą ekspiracji, oczyszczenia. Może chodzi o zmierzenie się z własnym strachem. W kulminacyjnym momencie ,kiedy ma możliwość odkrycia tożsamości mordercy, zamyka oczy. Później jednak dojdzie do konfrontacji z Cieniem. Bulcsu musi bowiem zmierzyć się z przeciwnikiem i spojrzeć... w twarz. No, właśnie – komu? czemu? Antal nie odkrywa – jak rasowy mistrz – oblicza zabójcy. Nie tylko trzyma nas za twarz do końca, ale pozwala nam też na mnogość interpretacji. Czy Bulcsu walczy ze swoją ciemną stroną? Jest to bardzo prawdopodobne, nie tylko Cień go przypomina, ale też Bulcsu jest głównym podejrzanym. A może to esencja zła, skumulowane grzechy ludzkości, spychane w podświadomość spokojnego, pogrążanego w błogostanie sytości społeczeństwa. Czy to krzywe odbicie naszych „dobrych” uczynków, czy bierność, pozorność bytowania, czy nienawiść do otaczającej rzeczywistości ?
Jedno jest pewne – każdy labirynt ma swego Minotaura, swoją bestię, która czai się i atakuje znienacka. Ma też swego herosa i swoja Ariadnę – tutaj w postaci dziewczyny w przebraniu różowego misia. To ona – jak królik w „Alicji z krainy czarów” – zabiera Bulcsu w głąb snu, a może podświadomości. To ona, przepoczwarzona we wróżkę czy elfa, doprowadzi bohatera do schodów i zabierze na powierzchnię.
Najciekawsze jest to, że nic w filmie Antala nie zostaje dopowiedziane. Pytania, które pozostają, pozwalają przeżywać ten film wielokrotnie i odkrywać go na różnych płaszczyznach. Aż dziw bierze, ze film jest tworem debiutanta, który na swoim koncie miał jedynie kilka teledysków. Jego historia ma swój specyficzny, oryginalny język i znakomity rytm- w dużej mierze osiągnięty dzięki muzyce Neo. Duet M. Milkovics i M. Moldvai stworzyli muzykę dynamiczną , energetyczną naładowaną elektroniką i przesterowanymi gitarami, świeży i smakowity kąsek muzyczny. Podobnie jak cały film, co potwierdziło zwycięstwo w plebiscycie publiczności na Warszawskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym.
Mroczne, klaustrofobiczne, dynamiczne kino. Dowcipne, inteligentne, intrygujące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz