poniedziałek, 23 lipca 2007

Kill Bill vol 1

Zemsta na ostro



Do filmu Quentina Tarantino podszedłem z pewnym dystansem. Nie żebym nie ufał reżyserowi "Pulp Fiction". Nie ukrywam, że należę do wielbicieli Tarantino, a "Jackie Brown" wcale mnie nie rozczarował. Ale na ten film czekałem za długo. Wytworzyło to jakąś pustkę, dystans i "Kill Bill" nie należał do premier przeze mnie oczekiwanych. Scenariusz też do mnie nie przemawiał, jakbym zapomniał, że Tarantino z największej szmiry potrafił zrobić arcydzieło. Historia opowiedziana w "Kill Bill" jest wyjątkowo banalna. Członkini elitarnej grupy zawodowych zabójców, Panna Młoda, postanowiła odejść z branży i założyć rodzinę. Na ślubie pojawia się jej szef Bill z czwórką zawodowych morderców. Wszyscy zostają zabici, a Panna Młoda otrzymuje w prezencie ślubnym kulkę w łeb. Cudem ocalona, zapada w śpiączkę. Kiedy budzi się po czterech latach, ma tylko jeden cel - zemstę. Na końcu listy czeka na nią Bill. Żenująco proste, ale fabuła w tym filmie nie ma w zasadzie znaczenia. Liczy się tylko sposób jej opowiedzenia. A Tarantino potrafi opowiadać jak mało kto we współczesnym kinie. I w "Kill Bill" zrobił to w sposób perfekcyjny.

Oto 7 powodów, dla których TRZEBA obejrzeć ten film:

1 KOMPOZYCJA

Tarantino budując swój film, wraca do zabiegu znanego nam z "Pulp Fuction". Wprowadza odbiorcę in medias res - w sam środek akcji i zaczyna od mocnego uderzenia-pojedynku z czarnoskórą Vernitą Green. Po zwycięskiej walce bohaterka skreśla ja z listy. Ale to drugie z kolei nazwisko. Wniosek: spotkanie z O-Ren-Ishi miało miejsce wcześniej. I w tym tkwi diabeł. Każda historia zemsty ma swój początek i koniec, ale Tarantino bawi się czasem jak klockami, swobodnie nimi żongluje, ustawia w dowolnej kolejności. To chwyt typowo literacki, tworzący ze świata fabularnego swoisty labirynt, rodzaj pętli. A to czyni z prostej historii niemal metafizyczną przygodę.

2 POSTACIE

Quentin tworzy zawsze bardzo wyraziste postacie - i to zarówno te główne, jak i epizodyczne. Jak w poprzednich filmach, tak i tutaj kreuje bohaterów komiksowych. Odpowiedni strój, sposób poruszania, modulacja głosu, znaki szczególne - tworzą bardzo plastyczną całość. Wystarczy przyjrzeć się Daryl Hannah grającą Elle Driver. Kiedy zjawia się w szpitalu, aby dobić Pannę Młodą, jest ubrana od stóp do głowy na żółto. Ten sam kolor butów, rękawiczek, torby,a nawet przepaski na oczy ,plus czerwona parasolka. Do tego trzeba dodać zmysłowy chód, wystudiowane gesty i mamy postać, którą trudno zapomnieć. Nawet role prowincjonalnych policjantów, którzy pojawiają się tylko na chwile, są pełnokrwiste. Tarantino jest mistrzem w tej kwestii - potrafi wygrać postać nawet przez głos i rękę. Bo tylko tyle otrzymuje z tytułowego Billa w pierwszej części, a robi on naprawdę duże wrażenie. Charakteryzowanie postaci przez zewnętrzność czyni z nich osoby komiksowe, nierealne. Ale twórca "Kill Bill" ma boski dar wymyślania bohaterów, którzy są jednocześnie nieprawdopodobni i zupełnie realni, żywi. I my ich losem się przejmujemy.

3 AKTORZY

Do legendy przeszedł Tarantinowski talent ożywienia aktorskich trupów. To on wskrzesił Travoltę, to on uczynił z Samuela L. Jacksona gwiazdę, a z Umy Thurman - dojrzałą aktorkę. Reżyser "Pulp Fiction" lubi kierować się swoim nosem i wybierać aktorów według sobie znanego klucza. Tu klucz jest też zaskakujący - nie tylko w doborze aktorów, ale i ról dla nich. Tarantino chce, aby aktorzy grali wbrew sobie. Z Vivici Fox, uroczej czarnulki, znanej choćby z "Desperatek" czy "Dnia niepodległości", uczynił twardą, bezwzględną zabójczynię, a ze sztywnej, długonogiej blondynki, Daryl Hannah, charyzmatyczną, powabną zdzirę. Wybór Umy Thurman do roli krwawej mścicielki też wydawał się zabiegiem karkołomnym. Wysoka, szczupła Uma na ekranie kreowała albo kobietki kruche, słodkie, naiwne, albo skomplikowane, trudne persony. Okazuje się, że strzał Tarantino był w dziesiątkę i wiedział, co robi, kiedy na nią czekał. Nieco postarzała, zmęczona twarz, specyficzny sposób poruszania, pewna chropowatość, szorstkość z jednej strony, lekkość i kobieca dojrzałość z drugiej strony czynią tę postać prawdziwą. I nic nie traci z tej prawdziwości nawet wtedy, kiedy rozprawia się z niemal setką japońskich yakuza w Domu Błękitnych Liści. Uma Thurman tchnęła w tę kalkę filmową dużo życia.

4 PRZEMOC

Najbardziej kontrowersyjny punkt, jak i element całej twórczości Tarantino. Czy przemoc i okrucieństwo na ekranie powinny być atrakcyjne? A u twórcy "Wściekłych psów" są. Stąd wzięło się pojęcie "amoralne kino". A amoralizm również dlatego, że często reżyser niweczył grozę tych scen humorem, jak w słynnej scenie z "Pulp Fiction", kiedy to Vincent Vega zabija w samochodzie młodego Murzyna, a publiczność się śmieje. A tutaj jest jeszcze więcej przemocy. 400 litrów sztucznej krwi, ucięte części ciała, ponad 80 trupów. I znowu pokazane jest to wspaniale. Czy to szokuje, wstrząsa? Paradoksalnie nie. Jest to tylko kwestia przyjęcia konwencji. W kinie śmierć dziecka może być szokiem emocjonalnym, ale i paskudnym, mdłym kiczem. Podobnie z grozą. Strach może budzić odpowiednio budowana atmosfera, niedomówienia i tajemniczość, a nawet wyraz twarzy, a mnożenie makabrycznych obrazów potrafi prowadzić do zażenowania czy śmiechu. To znowu kwestia opowiedzenia tego. Okrucieństwo u niego jest umowne.

Quentin wielokrotnie powtarzał, że uwielbia przemoc... ale na ekranie. To po prostu materia kina, którą żywi się większość gatunków filmowych. W wywiadzie Tarantino powiedział coś ważnego: "Rzecz nie dzieje się w świecie realnym, tylko filmowym... Z najrozmaitszych gatunków kina powstaje tu odrębny świat". I twórca "Kill Bill" daje nam to wyraźnie odczuć. Okrucieństwo jest tu brane w cudzysłów przez humor i stylizację. Ponadto jest mocno przesadzone i pozbawione naturalizmu. Trupy ścielą się zbyt gęsto, krew sika zbyt mocno i zbyt wysoko. Wspomniana wyżej scena masakry to krwawy, ale balet, teatralny spektakl. Tę teatralność kreują stroje, gesty, mimika, spowolnienie zdjęć, odjęcie w punkcie kulminacyjnym koloru. Baśniowość i nierzeczywistość jeszcze bardziej są uwidocznione, kiedy wprowadza do tej sceny teatr cieni. A jest przecież także finałowy pojedynek Umy Thurman z Lucy Liu. W zimowym pejzażu - kameralny, cichy, klasyczny. I piękny.

5 HUMOR

Ryzykowny - jak to u Tarantino. Pojawia się najczęściej w momentach, które komizmowi nie sprzyjają. A co też jest u niego regułą - jest idealnie trafiony. Pomysłowość przy jednoczesnej prostacie, subtelność połączona z prowokacją. Oczywiście często jest to czarny humor. W "Kill Bill" mamy kilka takich scen, jak wtedy kiedy Panna Młoda walczy z Vernitą Green w jej domu, a ze szkoły wraca córeczka Murzynki. Zakrwawione kobiety z ukrytymi nożami w zdemolowanym domu próbują zachować się naturalnie, jak dobre znajome. Albo inny fragment, kiedy ostatni żyjący żołnierz yakuzy okazuje się nastolatkiem i Panna Młoda mieczem samurajskim spuszcza mu lanie. I znowu przyznać muszę rację Tarantino, który o swoim filmie powiedział: "Jest cholernie krwisty, ale i cholernie zabawny".

6 STYLIZACJA

Humor i przemoc są u Tarantino nierozerwalnie ze sobą związane. To, że stanowią mieszankę wybuchową i nie są tylko pustą igraszką, reżyser zawdzięcza w dużej mierze wspaniałej umiejętności czerpania garściami z tradycji kina i to często kina klasy B. Ten największy być może "złodziej" kina potrafi ze zwykłych ochłapów filmowych stworzyć arcydzieło. I tutaj właśnie mamy taką sytuację. Film ma czołówkę jak produkcje kung fu braci Shaw, w których grał Bruce Lee. (Notabene, Uma Thurman jest ubrana tak jak Bruce w filmie "Gra śmierci"). Tutaj niemal każdy kadr tchnie aluzjami i odniesieniami. Ale to smakołyk nie tylko dla miłośników kina. Po prostu każda część ma swój klimat, nastrój. Film samurajski, kung fu, a nawet japoński film animowany (tzw. anime). To szalona hybryda, która - jak w przypadku "Pulp Fiction" - tworzy nadzwyczajnie spójną całość.

7 MUZYKA

Nikt tak nie czuje muzyki w filmie jak Quentin. Jak wspomniał w jednym z wywiadów - poprzez muzykę charakteryzuje postać, stąd wielokrotnie jeszcze przed nakręceniem ujęcia wie, co będzie w muzycznym tle. A gust i pamięć ma wyjątkowo eklektyczną. Wrzuca do filmu absolutnie wszystko: od kiczu muzycznego po klasykę. W przypadku "Kill Bill" mamy obok siebie Nancy Sinatrę ("Bang Bang") i Quincy’ego Jonesa obok mrocznego hip-hopu RZA i japońskiej pioseneczki pop. I mój ulubiony cytacik filmowy "Lonely shepherd" - legendarny temat z "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" zagrany przez Gheorge’a Zamfira na fletni pana. Idealna symbioza muzyki z obrazem.

"Volume 1" urywa się dokładnie w połowie, ale ta połowa świadczy o tym, że Tarantino nie umarł.

Brak komentarzy: