wtorek, 31 lipca 2007

Pan i władca : na krańcu świata




Wiadomość, że Peter Weir robi wysokobudżetowe widowisko była - -delikatnie mówiąc- zaskakująca. Australijski reżyser rzadko kręci filmy i z reguły są to przemyślane decyzje. Ponadto nie będąc znawcą twórczości Patricka O' Briana, ani wielbicielem tematyki marynistycznej, nie czułem się specjalnie zachęcony do obejrzenia "Pana i władcy: na krańcu świata". Ostatecznie zadecydowała magia nazwisk : reżysera "Pikniku pod Wiszącą Skałą" i odtwórcy głównej roli- Russella Crowe'a.


Film jest ekranizacją 10 tomu sagi O' Briana o przygodach kapitana Aubreya i mimo wzbogacenia o motywy z innych części fabuła wydaje się dość uboga i niewspółmierna do bogactwa problematyki poprzednich filmów Weira. "Pan i władca..." rozpoczyna się spokojnie. Zbliża się świt, marynarze jeszcze śpią. Morze tchnie spokojem i harmonią, mgła spowalnia ruchy statku. Kapitan Jack Aubrey patrzy przez lunetę. Nagle widzi błysk, z mgły wyłania się francuska fregata "Acheron", której kanonada niszczy statek Aubreya "Surprise". Angielski kapitan dokonuje podstawowych napraw i rusza w pościg za francuską jednostką, mimo iż jest większa, szybsza i lepiej uzbrojona. Jack "szczęściarz" jest jednak uparty i wytrwały.


Po obejrzeniu filmu miałem podobne odczucia, jak Jacek Szczerba, recenzent „Gazety Wyborczej”. Udowadniając, że film jest dobry, kończy swój tekst stwierdzeniem : "Wciąż jednak nie jestem pewien, czy trzeba było do niego aż reżysera formatu Weira". Nie obciążony znajomością filmografii Weira i atencją dla jego dokonań, nie miałbym wątpliwości. Ale po twórcy „Świadka" czy „Bez lęku" spodziewasz się czegoś więcejmetafizycznej głębi, magii, wielopłaszczyznowości. Te wątpliwości, które pojawiły się po wyjściu z kina, z godziny na godzinę zaczęły się rozpływać. Film nie tylko zaczynał nabierać wartości, ale coraz bardziej stawało się jasne, dlaczego Weir zdecydował się na ekranizację prozy O' Briana. Ten film dojrzewa w świadomości widza, jego percepcji, refleksji. W dużej mierze bierze się to stąd, że dzieło Weira jest efektowne, ale nie efekciarskie.


Przy wielu innych produkcjach, „Pan i władca” nie oszałamia ani tempem, ani bogactwem akcji, ani efektami specjalnymi. Widowiskowość tego filmu- a ze względu na temat widowiskowy być musiał- jest niemal ascetyczna. Weir stawia na coś innego niż montaż, rozmach, akcję. Tu nie ma oszałamiających szarż, pirotechnicznych fajerwerków,, akrobatycznych skoków po linach. Nie ma barwnych strojów i poetyckiego wiatru we włosach. Reżyser nie tworzy sztucznych przestrzeni i sytuacji, aby lepiej wygrać sylwetki bohaterów. Finałowa scena bitwy na „Acheronie” robi ogromne znaczenie ze względu na realizm walki wręcz w ciasnych pomieszczeniach. Ważnym elementem filmu jest właśnie realizm. Australijczyk znany jest za swoich etnograficznych ciągot i umiejętności portretowania małych, izolowanych społeczności. Wystarczy wspomnieć wioskę Amiszów w „Świadku” czy wioskę w dżungli zbudowaną przez Foxa w „Wybrzeżu Moskitów”. Weir nie boi się ujęć, które nic nie wnoszą do akcji. Dokładnie odmalowuje codzienne bytowanie marynarzy na „Surprise”: jedzenie, spanie, zabawę, walkę, rozmowy, zabobony, zwyczaje. Ogromną wagę przywiązuje do szczegółów, detalu oddaje samotność, strach, determinację, trudne warunki życia w ciasnocie i duchocie. Nie unika drastycznych scen, jak amputacja ręki czy operacja mózgu. Co jednak ciekawe- nie czyni z brzydoty i okrucieństwa atrakcji, nie epatuje nas naturalizmem czy grozą. Te sceny mają swój urok- tak jak wtedy, gdy kule druzgocą statek Aubreya. Rewelacyjnie nakręcone, oddające surowe piękno zniszczenia.


Siła tych scen tkwi w malarskiej wyobraźni Weira, który już wielokrotnie stylizował swoje filmy na obrazy. Tutaj wizja świata jest inspirowana barokowym malarstwem Holendrów. Obrazy Willema van de Velde, Simona de Vliegera, Reniera Noonesa cechuje rzeczowość, obiektywizm i wierność realiom. Malarze ci znali samą żeglugę, typy statków, konstrukcję i to w obrazie Weira się czuje, podobnie jak połączenie dokumentaryzmu i lirycznej nuty. Twórca „ Świadka” z jednej strony kieruje się prawdą rzeczową, niemal naukową, z drugiej strony kreuje świat w sposób wizyjny, dzięki temu głównym bohaterem staje się żywioł, zjawiska atmosferyczne. Widać w tym nawiązanie do Willama Turnera, angielskiego romantyka, u którego z resztą szczególnie czuć reminiscencje z Holendrów. Ważnym elementem, który ich łączy i film Weira jest też paleta barw. Reżyser „Pana i władcy” dobiera stłumione jakości barwne, obraz jest pełen bieli, żółcieni , ultamaryny i czystych barw chromatycznych. Rozkład świateł i cieni, dobór kolorów, podział płaszczyzny przekładają się na niepowtarzalną, sugestywna atmosferę, to w czym Weir jest mistrzem. Tak rozgrywa najbardziej efektowną scenę filmu- opłynięcie przylądka Horn. Bez zbędnych słów, niemal w milczeniu ukazuje wspaniale sfotografowaną, olśniewającą, okrutną urodę morza i dramatyczną walkę z nim.


I w tym tkwi wielkość tego filmu. Nie przygoda pociąga reżysera, głównym bohaterem jest natura, żywioł. Urzekające piękno połączone z grozą. Morze jest bezkresne (niemal cała akcja dzieje się na wodzie), niepojęte, potężne, kapryśne, ale też pociągające, piękne, bliskie marynarzom. Weir wraca więc do swojego ulubionego wątku: konfrontacji dwóch światów. Aubrey jest kimś, kto znając niemal wszystkie sztuczki morza, dąży do jego okiełzania, zmaga się z wodnym żywiołem, walczy. Porywa się na niemożliwe, ale jest w nim siła, niemal obsesyjna wiara we własne możliwości. To zmaganie ma coś w sobie szlachetnego, tu nie ma wrogości, obcości, granicy. Ta walka- odwieczna przecież i naturalna dla ludzi morza- zbliża do siebie człowieka i naturę. Ważnym wątkiem staje się wizyta na Galapagos na kilkadziesiąt lat przed Darwinowskim odkryciem. To świat czysty, nieskalany, niewytłumaczalny. Nawet badacz i naukowiec Maturin może tylko otwierać oczy ze zdumienia. Ta czystość, beztroska natury stanowi oczywisty kontrapunkt dla człowieka, który niesie destrukcję, dla rzezi wojennej (w tle przecież burzliwe czasy wojen napoleońskich). Galapagos tworzy swoisty raj na krańcu świata.


W tę wizję świata świetnie wpisuje się postać Jacka Aubreya. I choć stworzona przez O’Briana, jest duchowo bliska Weirowi i w jakiś sposób jest pochodną innych jego bohaterów. To romantyk, nieprzeciętna osobowość, maksymalista. Silny, dynamiczny człowiek czynu, obsesjonat, natchniony indywidualista. Jego obsesja jest groźna, prowadzi do despotyzmu. Ale w tym nie ma szaleństwa, nie ma poczucia własnej nieomylności, jest raczej pragnienie Ikarskiego lotu, przekraczanie bariery, dokonania niemożliwego. Jack Aubrey wydaje się bowiem osobowością dojrzalszą niż jego poprzednicy. A to uwidacznia się szczególnie w kontekście drugiego bohatera, Stephana Maturina. To nie tylko znakomity lekarz, który potrafi sam siebie zoperować, ale badacz, człowiek nauki, o ogromnej wiedzy i ciekawości świata. Spokojny, zrównoważony, zamknięty w sobie, nie znoszący przemocy. Absolutne przeciwieństwo Jacka. Reprezentują dwa różne charaktery, różne światopoglądy i systemy wartości. Zetknięcie się tych dwóch silnych osobowości musi prowadzić do konfliktu. Maturin jako jedyny ma odwagę skrytykować Aubreya za bezsensowną pogoń za Francuzami, podejrzewając- i nie bez powodów- że robi to dla siebie, dla zaspokojenia swoich ambicji. A jednak obaj są przyjaciółmi, którzy w tym świecie brudu i prostactwa urządzają koncerty muzyczne na skrzypce i wiolonczelę. To, co ich łączy, to humanizm, głęboki szacunek dla drugiego człowieka, wrażliwość i otwartość, a także wierność wyznawanym zasadom. Obaj potrafią wyjść jednak poza schemat, pójść na kompromis. Ten nieugięty, dumny Jack, który nie zważając na nic, gonił przez pół świata za francuską fregatą, rezygnuje z tego w momencie, kiedy życie przyjaciela jest zagrożone i trzeba zejść na ląd, aby przeprowadzić operację. Kilkanaście dni później Maturin, który spełnia marzenie życia i chwyta na Galapagos nigdzie indziej niespotykane okazy, z żalem, ale w zasadzie bez wahania, porzuca swe zbiory, kiedy po drugiej stronie wyspy zobaczy „Acherona”, i biegnie poinformować przyjaciela. W zasadzie to coś więcej niż przyjaźń, to znalezienie harmonii między dwoma różnymi światami.


Aby między głównym bohaterami iskrzyło, aby postacie przyciągnęły naszą uwagę, potrzebni byli odpowiedni aktorzy. I Weir ich znalazł. Wybór Russella Crowea do roli Aubreya był oczywisty. Sam reżyser mówi o nim: „To urodzony przywódca, ma naturalną energię i autorytet”. I rzeczywiście – jest charyzmatyczny i autentycznie przykuwa uwagę. Weir nie ułatwił jednak Nowozelandczykowi zadania, nie ustawił filmu pod niego. Crowe musiał poszukać nieco innych środków wyrazu niż w „Gladiatorze”, choć te postacie są do siebie podobne. Mniej gra ciałem, więcej twarzą. Jest bardzo stonowany, unika patosu, zbytniej ekspresji, Aubreyowi nadaje trochę filuterny charakter. Władczość i nieugiętość łączy z liryzmem i przekorą. A to czyni tę postać prawdziwą, autentyczną. Godnym partnerem Russella Crowe jest w filmie Paul Bettany w roli Maturina. Obaj potrafią ukazać te drobne detale ukryte w mimice twarzy i spojrzeniach; w ich grze pulsują prawdziwe emocje.


Jak widać- nie mam już większych wątpliwości. Ostatnie dzieło Petera Weira to wielkie kino, film potwierdzający, że australijski reżyser jest jednym z największych. Porywający, inteligentny fresk, głębokie, urzekające, pełne plastycznych niuansów spojrzenie na morze i ludzi z nimi związanych. Zgadzam się z Kamilą Sławińską, która w recenzji napisała: „Nie jest to film dla tych, co spodziewają się nieustającej akcji…Niektórzy będą ziewać, i wolno im. Ci co pozwolą się porwać tej nieśpiesznej, a jednak pasjonującej opowieści, wyjdą z kina zachwyceni”. To prawda, ten film nie chwyta od razu za gardło, jest jak dobra potrawa- smak przychodzi z czasem i zostaje na dłużej

poniedziałek, 30 lipca 2007

Seks ,kłamstwa i kasety video


W lustrze kłamstw


To był pierwszy taki przypadek w historii Cannes- debiutant zdobywa Złotą Palmę ( warto dodać , że jury zasiadał Kieślowski). Nagroda była tym bardziej zaskakująca, że „Seks, kłamstwa i kasety video” jest filmem bardzo skromnym, niemal ascetycznym. Brak efektów specjalnych, oszałamiającej akcji , zaledwie kilka dekoracji i czwórka głównych bohaterów. Film zbudowany jest wyłącznie z ich rozmów. A rozmowy, podobnie jak myśli i czyny, krążą wokół trzech tytułowych spraw. Według Stevena Soderbergha sprzedawanie seksu, mówienie kłamstw i zalew video zdominowały życie współczesne Amerykanów. I takich właśnie Amerykanów przedstawia w swym filmie Soderbergh.


30-letni John Millaney jest dobrze zarabiającym prawnikiem. To typowy yuppie-ma ustabilizowane i bezproblemowe życie, ładną żonę i równie ładną kochankę . Jest egocentryczny, pyszałkowaty i zadufany w sobie. Małżeńską obrączkę traktuje niemal jak afrodyzjak i lep na inne kobiety. Ann , jego żoną , na prośbę Johna, zrezygnowała z pracy i zajęła się domem. Jest cicha , spokojna, delikatna . Małżeństwo daje jej poczucie bezpieczeństwa , ale szczęśliwa nie jest. Jej wizyty u psychoanalityka ukazują ją jako kobietę zakompleksioną , pełną myśli katastroficznych, obsesji i przede wszystkim nieszczęśliwą. Jak mówi szczęście wcale nie jest takie dobre i utożsamia je z 12-kilową nadwagą. A już na pewno szczęścia nie utożsamia z udanym życiem seksualnym, zwłaszcza , że z mężem dawno się nie kochała. Kiedy ona zwierza się w gabinecie psychoanalityka, John romansuje z jej siostrą , Cynthią . Jest ona zaprzeczeniem Anny- ekstrawertyczna, narcystyczna, pozbawiona zahamowań, wyzwolona. Nie ma skrupułów ani moralnych dylematów , że śpi z mężem siostry, po prostu dobrze się bawi


W ten banalny trójkąt( no może nie do końca banalny, skoro wierzchołkami są dwie siostry ) wkracza Graham, były przyjaciel Johna. Który po dziewięciu latach wraca do miasta. Kiedyś bliźniaczo podobny do Johna , teraz jest jego zaprzeczeniem. Nie ma stałej pracy, mieszkania, rzeczy, cały jego dobytek to samochód i kasety video. Ma zupełny zanik zmysłu posiadania, co symbolizuje posiadanie tylko jednego klucza; nie dba ani o karierę , ani o opinię publiczną . Wydaje się zagubiony, nieobecny duchem , ale też przerażająco szczery i bezpośredni. Zaraz po poznaniu Anny pyta ją o małżeństwo i o to , czy jest szczęśliwa, a w typowej kawiarnianej rozmowie wyznaje jej , że jest impotentem. To kluczowe wyznanie, ponieważ dotyczy wszystkich sfer tytułowych, co pokaże dalsza historia. , a również ukazuje , ze Graham skrywa jakąś tajemnicę , z którą zresztą się nie obnosi



Przyjazd Grahama zmienia zastany układ, w życie wszystkich bohaterów wprowadza może nie tyle chaos , co dużą niewiadomą . Jest zwłaszcza dla kobiet ,intrygujący przez swoją inność, ale co najważniejsze budzi zaufanie , nawet wtedy kiedy wychodzi na jaw jego dziwne zainteresowania. Okazuje się , ze Graham nagrywa na kasety video kobiety zwierzające się ze swoich najbardziej intymnych przeżyć i marzeń erotycznych. Ten eksperyment ma jednak głębsze podłoże . W wyniku zawodu miłosnego sprzed lat, kiedy był patologicznym kłamcą , postanowił całkowicie zmienić swoje życie .Efektem jest impotencja i bezwzględna szczerość. Kasety video są namiastką jego życia seksualnego, jedyna drogą nawiązania kontaktu emocjonalnego z kobietą , a także terapią .


Kamera tworzy odpowiedni dystans , ale też daje gwarancję szczerości, nie kłamie , rejestruje prawdę o tym , co najbardziej zakryte. Daje rozmówczyniom poczucie bezpieczeństwa i komfort psychiczny. I dlatego Cynthia nie tylko zwierzy się przed Grahamem , ale odważy się masturbację . ( Znamienne , że na obiekcje kochanka odpowiada , że ufa Grahamowi bardziej niż jemu, wszak śpi z siostrą żony). Temu seansowi prawdy podda się też Anna na wieść o zdradzie męża. I ta , która na pytania psychoanalityka o seks , reagowała defensywnie- zażenowaniem, nieśmiałością i naiwnością , przed kamerą Johna jest nad wyraz spokojna i bezpruderyjna. W tym spotkaniu widać jednak wyraźnie różnicę miedzy siostrami. Ann nie poprzestaje na wyznaniach, przełamuje granice i zaczyna wypytywać Grahama. Kiedy mężczyzna broni się przed zmianą ról , sugerując , że to tylko jego sprawa, Ann uświadamia mu, że wszyscy , z którymi się styka, stają się częścią jego problemu. Kiedy w końcu Ann kieruje a niego kamerę , dokonuje się przełom. Dochodzi między nimi do zbliżenia.


Finał szczególnie ciekawie ukazuje stosunek Soderbergha do tytułowego video. Graham swoją kamerą prowokuje wszystkich do swoistej zabawy w szczerość, która nie omija również jego samego. Odsłonięte zostaną oszustwa Johna i jego płytka natura, kompleksy Ann oraz motyw postępowania Cynthii , która zazdrosna o siostrę, rywalizuje z nią nawet o względy Johna . W końcu pozwala grahamowi na zmianę charakteru i szukanie sensu życia. Video pozwoli Cyntii zerwać z kochankiem, , Ann rozwieść się z Johnem i związać się z Grahamem, a siostrom znaleźć jakąś nić porozumienia. Wytwarza ono bliskość miedzy ludźmi, łączy , wyzwala, otwiera. Ale jednocześnie ten środek przekazu , jak sam reżyser mówił, jest pasywne . Voyeuryzm prowadzi do zaniku kontaktów międzyludzkich, do bierności, zamknięcia w sobie. Video stwarza dystans, hamuje nasze myśli i uczucia. Ludzie nabywają lęku przed odkrywaniem swego wnętrza , mówieniem wprost. Dlatego Graham niszczy kamerę w akcie ekspiacji. Ale video staje się też substytutem prawdziwego życia erotycznego – nie tylko na przykładzie Grahama, ale wszystkich zwierzających mu się kobiet. Zachowania seksualne w tym filmie stają się wyznacznikiem współczesnego świata, symbolem naszych czasów. W rozpasaniu erotycznym i ekstrawertyczności Johna i Cynthi zawiera się egoizm, zachłanność, powierzchowność, materializm, agresywność, swoiste „ludożerstwo”. Jest znakiem ich pozycji społecznej, władzy i synonimem sukcesu życiowego. Ann i Graham zastępują seks autorefleksją, krytycyzmem, analizą, wolnością wyborów i etycznymi rozterkami. Różni ich też stosunek do prawdy. Postępowaniem męża Ann i jej siostry rządzi rutyna kłamstwa, jest ono wpisane w ich życie, całkowicie świadome i naturalne. Ann i Graham pragną je wyeliminować ze swego życia za wszelką cenę .


Opowiedziana historia wydaje się dość banalna. W czym więc tkwi siła filmu? W odwadze scenariusza, w jego szczerości. I nie jest to odwaga w pokazywaniu nagości czy śmiałych scen erotycznych, a w dokładnym i bezwzględnie otwartym mówieniu o seksie. Soderbergh dokonuje intensywnej wiwisekcji swoich bohaterów, niełatwej i nieprzyjemnej. Taka otwartość w kinie , zwłaszcza wtedy, była rzadkością . Ale warto też zwrócić uwagę , że jego film nie tylko się nie starzeje , ale staje się coraz bardziej aktualny. Soderbergh okazał się profetą , pokazując podążanie współczesnego świata. w stronę substytutu, uciekanie w świat wirtualny, odgrodzenie się od rzeczywistości , jego hipokryzję i obsesję na punkcie erotyki. Powierzchowność związków międzyludzkich i pustkę emocjonalną .


Najważniejsze jest jednak to, jak to zostało opowiedziane. Narracja jest spokojna, dramat rozwija się w rytmie powolnych obrazów .Teatralny rodowód jest tu oczywisty, widoczny zarówno w dramaturgicznym napięciu, jak i psychologicznej głębi. Także kreacji postaci. Ich wyraziste skontrastowanie, zarówno psychologiczne, jak wizualne, nie jest słabością , a oczywistym, świadomym zabiegiem . Nie pozbawia to bohaterów indywidualności i głębi , w dużej mierze dzięki grze aktorskiej. Na szczególną uwagę zasługuje Andie MacDowell w roli Ann i James Spader odrywający Grahama. Nagroda w Cannes dla tego ostatniego nie jest dziełem przypadku. Nie łatwo było zagrać taką postać -zamkniętego w sobie , dziwnego, niedokreślonego osobnika, budzącego mieszane uczucia . W jego roli nie ma cienia kokieterii, sztucznej atrakcyjności. Czuje się u niego , ale i pozostałych aktorów skłonność do improwizacji ,na którą reżyser świadomie pozwala .Stąd gra bohaterów nie trąci wcale teatrem ,nie mamy wrażenia sztuczności i monotonii. Duża w tym zasługa inteligentnego montażu i operatora Walta Lloyda, który raczej unika zbliżeń. Brak też patosu i koturnowości, w zamian otrzymujemy dużo subtelnego humoru i wyrafinowanego wzruszenia. Całość jest bardzo sugestywna, w dużej mierze będąca efektem chłodnej, analitycznej postawy reżysera. To zbliża film do „intymnego eseju” – jak napisała Pam Cook w Monthly Film Bulletin- intymnego, bo czuje się tu osobowość i poglądy autora. Czuje się także wyraźne moralne przesłanie, co jednak nie przeszkadza przekonać widza, że jeszcze chodzi w tym wszystkim o coś innego

sobota, 28 lipca 2007

Złe wychowanie


W gąszczu masek


Złe wychowanie jest piętnastym filmem Almodovara . Podstawą filmu jest jego własne opowiadanie sprzed 30 lat, które w 1997 roku zostało przerobione na scenariusz . Kiedy pierwsze jego fragmenty były gotowe, Almodovar zrezygnował z kręcenia , bo bał się , że to , co chce zaproponować zbyt daleko odbiega od oczekiwań jego widzów. Zrobił więc Wszystko o mojej matce. Przełom nastąpił w 2002 roku, kiedy Almodovar pokazał dramat Porozmawiaj z nią . To wtedy reżyser doszedł do wniosku, że nadszedł czas na coś osobistego i własnego : Ten film dodał mi więcej śmiałości do opowiadania o rzeczach prywatnych osobistych Moje filmy ewoluują , stają się emocjonalnie bardziej otwarte. Jestem bardziej bezpośredni, bardziej sentymentalny i uczuciowy .Ale to nie oznacza , że mniej kontrowersyjny


Film od samego początku otaczała aura skandalu . Almodovar ukazał naukę w wiejskiej szkole kościelnej w wyjątkowo ostrym świetle – włączając w to epizod pedofilii i molestowania chłopców przez księży. Sam reżyser podsycał tę atmosferę , odwołując się do swoich osobistych przeżyć . Sugerował, że film jest inspirowany jego mrocznym dzieciństwem i ukazuje straszne oblicze edukacji, którą odebrał, podobnie jak wiele osób w Hiszpanii. Zaznaczał jednak , że historia jest fikcyjna i nie ma nic wspólnego z atakiem na Kościół i moralizowaniem.


I rzeczywiście – traktować film jako antyklerykalny jest błędem , a może bardziej uproszczeniem. Twórca Kiki jest zbyt dojrzały , inteligentny i obrazoburczy, by w tak prosty sposób mścić się za swoją nieudaną edukację . Zresztą ci , którzy spodziewali się pikantnych szczegółów , drastycznych obrazów czy agresywnej krytyki – zawiedli się . Scen ze szkolnego okresu jest niewiele , a większość jest rzadkiej urody i ma charakter poetycki.


O czym zatem jest film ? O tym, o czym niemal cała twórczość Hiszpana. O pożądaniu , namiętności i miłości , miłości destrukcyjnej, niszczącej , niespełnionej, niemożliwej do zrealizowania.


Do młodego reżysera Enrique zgłasza się aktor szukający pracy. Jest to Ignacjo – jego pierwsza miłość. Jednocześnie Ignacjo zostawia mu opowiadanie „Wizyta” , które oparte jest na jego biograficznych przeżyciach z jezuickiego gimnazjum .Enrique postanawia nakręcić film na podstawie tekstu , kiedy odkrywa , że jest jednym z bohaterów opowiadania . Jest autentycznie wzruszony , gdyż Ignacio opisał narodziny ich miłości- uczucia spontanicznego i niewinnego. Na drodze do szczęścia stanął jednak ojciec Manolo, obsesyjne pożądający Ignacia. Chłopak z miłości do Enrique sprzedał księdzu swoje ciało . Ten jednak go zdradził, wyrzucając Enrique z e szkoły. Ignacio zaprzysiągł zemstę …. O tym też traktuje opowiadanie . Okazuje się jednak, że autor tekstu nie żyje , a pod postacią Ignacia skrywa się jego brat, Juan . Żeby poznać jego tajemnicę , Enrique zatrudnia go w swoim filmie , czyniąc jednocześnie z niego swojego kochanka.


Zagmatwane, ale dlatego , że tu każdy jest kimś innym niż się wydaje, bohaterowie zakładają maski , zmieniają kostiumy. Almodovar zaciera granice między tożsamościami , między kobiecością a męskością , między prawdą a fikcją . Te przebieranki , znane z innych jego filmów, tutaj zostają wzmocnione nawiązaniami do kina noir .Służy temu także misterna , skomplikowana konstrukcja filmu. Jak w najlepszej literaturze- mamy tu do czynienia ze szkatułkową niemal budową – np. Enrique czyta opowiadanie, w którym ksiądz Manolo czyta to samo opowiadanie. Poruszanie się po tym labiryncie utrudniają trzy płaszczyzny czasowe, a także ustawiczne mieszanie rzeczywistości ze światem wykreowanym . Mamy tu świat opowiadania , filmu, wspomnień , teraźniejszości. Nakładają się one na siebie, a my do końca nie jesteśmy pewni, co jest prawdą a co konfabulacją . A przecież na sam koniec Almodovar dopowiadając losy głównych bohaterów, stawia znak równości między sobą a Enrique, tworząc jeszcze jedno piętro interpretacyjne. Osobiście przypomina mi to Gombrowiczowskie gry i mistyfikacje. Ta zabawa z widzem kreatora –Almodovara świadczy o jego reżyserskiej maestrii, ale też stanowi przewrotną spowiedź hiszpańskiego twórcy. Opowiadając w jakiś sposób o sobie , odsłaniając swoją przeszłość, autor Porozmawiaj z nią jednocześnie kreuje świat uniwersalnych dramatów i emocji.


Traktowanie więc Złego wychowania jako filmu gejowskiego jest dużym nieporozumieniem. To tylko kostium, figura artystyczna, tak zresztą charakterystyczna dla tego reżysera. W tej przebierance odkrywamy siebie. Swoje skłonności do teatralizacji życia. Jesteśmy aktorami , ukrywamy swoje prawdziwe pragnienia i emocje. Oszukujemy i poszukujemy nowej twarzy, nowej tożsamości. Uciekanie od przeszłości , od siebie samego naznaczone jest tu piętnem tragizmu. Jak wcześniej wspomniałem, film traktuje o niemocy, o niezaspokojeniu, o niemożliwości znalezienia miłości. Tu wszyscy cierpią , tu wszyscy ponoszą klęskę . Demoniczny oprawca i manipulator, ojciec Manolo , musi później żebrać o miłość Juana; staje się żałosny i śmieszny. Rozdarty między męskością a kobiecością Ignacio, nie potrafi zaakceptować siebie. Jako transwestyta jest tworem nieudanym- idealne piersi nijak nie mają się do reszty ciała. Samotny i przegrany , zamiast miłości odnajduje narkotyki. Enrique odkrywa, że przez całe życie kochał Ignacio, ale związek z Juanem , który przywłaszczył sobie osobowość brata, jest pusty i nie wskrzesi przeszłości. Juan oddał mu ciało , ale nie duszę.


I to prowadzi nas w stronę odczytania tytułu . W Złym wychowaniu nie chodzi molestowanie seksualne czy o Kościół jako taki. Almodovar uderza w fałsz i hipokryzję . Chodzi mu o dławienie indywidualizmu, o narzucanie siłą swojej wizji świata, o niszczenie psychiki. Sutanna to mundur nauczyciela , złego nauczyciela. Może dzieje się tak , że to świat męski . I zamiast ciepła , zrozumienia , naturalnej dobroci i solidarności kobiecej mamy agresję , strach , egoizm i dyktat siły . W tym świecie za wszystko trzeba płacić i to najwyższą cenę . Tu wszyscy manipulują i są manipulowani, dążą do podporządkowania i ograniczenia wolności . Złe wychowanie powoduje , że Manolo zostaje księdzem, choć nie ma ku temu powołania. Pod sutanną skrywa nie tylko namiętność i zepsucie , ale i ludzką słabość. I choć starczy mu odwagi , by zrezygnować z kapłaństwa, dalej ukrywa swoje prawdziwe oblicze jako głowa rodziny i drobnomieszczanin. Złe wychowanie zniszczy całkowicie Ignacia. Zakłamanie i obłuda księdza Manolo na zawsze naznaczy go rozdarciem wewnętrznym. Przez całe życie będzie uciekał od siebie , ale mu się nie uda . Nie uda się zaakceptować ani pozbyć bagażu pamięci . W szkole przechodzi kryzys wiary, który niweczy każdy system wartości „Pozbywszy się strachu, byłem zdolny do wszystkiego „ – napisze w swoim opowiadaniu. Ale w jego przypadku to pogrążanie się w pustce. Przez edukację złamany został jednak i jego brat, Juan, nauczony osiągać cel za wszelką cenę . Cyniczny , pozbawiony oparcia , nie zawaha się kupczyć własnym ciałem i zamordować brata.


W tym kontekście Enrique jest jedynym , który odnosi jednak zwycięstwo. Nie tylko został uznanym reżyserem, ale pogodził się ze sobą , znalazł sobie miejsce. Może dlatego ,że został ze szkoły wyrzucony, a może bo był silniejszy. A może jednak dlatego , że już wtedy czuł się wolny, niespętany ograniczeniami. Znalazł swoją drogę , filozofię i nazwę dla niej – hedonizm. W związku z Ignaciem nie widzi nic złego. Nie został tym samy naznaczony garbem cierpienia i grzechu.


Almodovar jest twórcą piekielnie inteligentnym i przewrotnym. Bo okazuje się , że film wcale nie jest jednoznaczny. Przed rozstaniem Juan zostawia kochankowi list od brata. Ignacio zdążył zapisać tylko jedno zdanie nim narkotyki go zabiły : „Enrique , udało mi się …”. Ile to daje możliwości odczytań . Ja pójdę jednym tropem . Wcześniej wspomniałem o manipulowaniu, wykorzystywaniu, żerowaniu na drugim człowieku. Okazuje się , że można na to spojrzeć inaczej , w kontekście relacji : kreator – marionetka. Sztuka zawsze była pasożytem na ciele rzeczywistości, musi wiec nastąpić akt podporządkowania, wchłonięcia. Akt kreacji opiera się paradoksalnie na destrukcji. Ignacio i jego życie stają się źródłem artystycznych inspiracji dla innych . Najdalej idzie Juan, który przywłaszczył sobie jego tożsamość. Ale przecież i Ignacio wykorzystuje swoje traumatyczne dzieciństwo do napisania opowiadania. I nie chodzi tylko o szantaż i zemstę na oprawcy. Nadaje w ten sposób swojemu życiu głębszy wymiar. Sztuka w filmie staje się miejscem spowiedzi, formą oczyszczenia, aktem ekspiacji. Dramatycznym, bolesnym , niemal kabalistycznym. Czy to nie to miał na myśli Ignacio, mówiąc , że mu się udało. Udało wyzwolić . Nie wiem, czy nie najważniejszą dla zrozumienia filmu jest wycięta przez Enrique notatka z gazety . W zoo kobieta rzuciła się do bajora z krokodylami. Nim została rozszarpana , objęła czule pierwszego krokodyla , który ją zaatakował ;mimo strasznej śmierci, nawet nie krzyknęła . .


Nie jest to więc film antyklerykalny czy gejowski. I choć trudno nam się znaleźć w skórze postaci , warto spróbować . Jeśli zaakceptujemy kostium, dostrzeżemy mroczny i posępny melodramat, uniwersalną historię zmagania się ze swoimi demonami, opowieść niebanalną .I autentycznie poruszającą . I choć brakuje obrazowi nieco lekkości, nie jest tak błyskotliwy jak ostatnie dokonania Almodovara, momentami może wydawać się przekombinowany albo przegadany, to formalnie trudno mu coś zarzucić . Potwierdza to wybór aktorów, szczególnie Bernala do roli Juana. I nawet nie chodzi o to, że gwiazda Amorres Perrot potrafi się świetnie wcielić w trzy różne postacie. Ale wykreował genialną postać everymana. Jest kobietą i mężczyzną jednocześnie, brutalny i delikatny, szczery i zakłamany, spontaniczny i wyrachowany. Pozbawiony tożsamości, rozmazany, zdolny do wszystkiego. To jego siła i słabość jednocześnie. Juan w pewien sposób to każdy z nas. Tylko kim jest Juan ?

piątek, 27 lipca 2007

Bądź ze mną

Zagubieni W LABIRYNCIE SAMOTNOŚCI



Chyba nikt we współczesnym kinie nie potrafi tak pięknie i przekonywująco mówić o samotności, zagubieniu, alienacji jak Azjaci. Wystarczy tu wspomnieć Wong Kar- waia, Kim Ki Duka, Tsai Ming - lianga. Do tego grona można zaliczyć też Singapurczyka Erica Khoo z filmem „Bądź ze mną"



Film opowiada trzy historie , choć w gruncie rzeczy element fabularny jest dość ubogi. Pierwsza opowieść dotyczy przyjaźni dwóch dziewczyn, które poznają się dzięki Internetowi. Ich znajomość, przeradza się w miłość, ale nim uczucie się rozwinie, jedna z nich znajdzie sobie chłopaka. Drugi wątek dotyczy pogardzanego przez rodzinę ochroniarza zakochanego platonicznie w pięknej businesswoman, którą podgląda w miejscu pracy. Wreszcie trzecia historia dotyczy starego właściciela sklepu, który nie może pogodzić ze śmiercią żony i traci całkowicie sens życia


Obraz zaskakuje nie tyle treścią , co budową, przemyślaną , precyzyjna, jednocześnie bardzo subtelną , niemal niezauważalną . Mamy do czynienia z tryptykiem. Skrzydła opowieści stanowią historie dziewczyn i pracownika ochrony, zwornikiem jest natomiast historia centralna- starca, a w zasadzie kobiety, którą poznaje dzięki jej książce To zresztą postać autentyczna. Teresa Chan jest jednocześnie i głuchoniema ,i niewidoma. A jednak poszła do szkoły, podróżowała po świecie, nauczyła się mówić , a nawet opanowała język angielski i teraz uczy go innych; chodzi na zakupy, pływa, pisze książkę . Jej los stanowi kontrapunkt dla pozostałych bohaterów. W finale skrzydła się zamykają , historia nastolatek i grubasa na sekundę splatają się ze sobą .


Co ciekawe –Khoo nie sili się tu wcale na zabawy z czasem, postmodernistyczne sztuczki narracyjne, nie tworzy skomplikowanej mozaiki fabularnej. Wszystkie trzy historie w zasadzie nie mają początku, zostajemy od razu wrzuceni w życie bohaterów. Nic o nich nie wiemy , więcej musimy się domyślać , intuicyjnie dopowiadać sobie. I w zasadzie tak już pozostanie. Momentami mamy wrażenie , że obcujemy z samymi emocjami .Struktura filmu jest bardzo delikatna, sposób obrazowania niemal impresjonistyczny, montaż subtelny, pozbawiony dynamicznych cięć. Bardzo płynnie przechodzimy z jednego obrazu w drugi. Reżyser nie rozgranicza bowiem tych historii, nie pokazuje w żaden sposób ich odrębności. Nie ma zmiany tonacji kolorystycznej, muzycznego motywu, nastroju czy scenografii. Nie wiem, czy taka była intencja reżysera, ale przypomina to wędrówkę po ulicy, gdzie spotykamy przypadkowych ludzi, którzy dokądś zmierzają , o czymś myślą , z kimś rozmawiają . Każdy z nich ma jakąś historię Na ułamek sekundy , czasem dłużej, nasze losy stykają się . Intuicyjnie oceniamy ich, albo w ogóle nie zauważamy, po czym znikają . Możemy sobie wymyślić ich, osobowość, przeszłość, perypetie, które ich spotkają. To niemal poetyckie impresje i to o każdym z nas, bo wszyscy jesteśmy takimi przechodniami. Co ważne sposób opowiadania idealnie współgra z tematyką filmu


A film jest o smutku, płynącym z emocjonalnego niespełnienia. Bohaterowie są tutaj otoczeni przez pustkę . Są zagubieni, samotni, zamknięci w świecie swoich uczuć , pragnień . Poszukują ciepła, bliskości, miłości. Wyciągają rękę , proszą o zrozumienie, czasem tylko o słowo. Nastolatka pisze do ukochanej : „chcę tylko wytłumaczenia, czy o tak wiele proszę po tym wszystkim, przez co przeszłyśmy? Nie mogłabyś odnaleźć tej drobiny w swoim sercu i zaoszczędzić mi bólu?’ . Ale kiedy odrobina miłości się znajdzie, będzie za późno. Dlatego bohaterowie żyją w ciągłej tęsknocie, zanurzeni w zimnym, obojętnym świecie, który przepływa obok nich. Przezroczyści, niezauważalni, wydają się pozbawieni znaczenia. Nie obnoszą się ze swym bólem, cierpią w milczeniu, wszystkiego , czego pragną , to porozmawiać . To takie zagubione istoty, które tylko na moment osiągają bliskość. Są jak bohaterowie japońskiego pisarza Haruki Murakami z powieści ‘Sputnik Sweetheart’ : „ samotne , metalowe dusze które w niewzruszonym mroku kosmosu spotykają się , mijają się i rozstają , by nie zetknąć się już nigdy więcej. Nie pada między nimi ani jedno słowo”


Ale w środku tej swoistej czarnej dziury tkwi jednak miłość. I to miłość jakby we wszystkich możliwych odsłonach. Miłość i nastolatków, i starych ludzi, miłość lesbijska i fascynacja pięknem . Miłość małżeńska i inicjacja seksualna. A jednak znajdziemy w tych diametralnie różnych historiach wspólny mianownik. Khoo pokazuje miłość jako uczucie czyste, tak naturalne, jak oddychanie. Niezależnie jaką formę przyjmuje, jaki jest jej stopień natężenia , pozostaje wartością samą w sobie ,niezbędna do egzystencji. Miłość to przede wszystkim dialog, potrzeba nawiązania kontaktu, bliskość ,wystarcza bohaterom sama świadomość bycia potrzebnym; wołają : daj znać , porozmawiaj ze mną, bądź ze mną- nawet wtedy kiedy nic nie mówią . Ciekawe jest właśnie , że bohaterowie niewiele mówią . Ich krzyk, płacz, cierpienie – to wszystko ma miejsce w środku. Dramat rozgrywa się w milczeniu. Pośrednikiem staje się komórka, Internet, maszyna do pisania. I myliłby się ktoś , kto by się spodziewał deprecjacji tego sposobu przekazu. Kaleki, banalny, skrótowy , ale wystarczający, bo to, co najważniejsze ,da się zamknąć w kilku zdaniach, a reszta kryje się gdzieś indziej.


Najlepiej pokazuje to historia Teresy Chan, która stanowi nie tylko wyraźny kontrast dla pozostałych opowieści , ale też jest wyrazistym komentarzem do całego filmu. To jej rękę wystukującą litery na maszynie widzimy przez cały film. To jej słowa zostają w pamięci. Banalne, proste, jak cała ksiązką tej kobiety, ale wyjątkowo mocno oddziałujące w kontekście jej przeżyć . Przekonuje nas jej ogromna wiara w miłość. Ale za tym stoi bezgraniczna ufność w opatrzność, ogromna potrzeba nadziei czy skromność. Ona , która ,jak biblijny Hiob, została obdarowana strasznym kalectwem, skazana niemal na śmierć , w Bombaju, widząc oczami swojej przyjaciółki hordy biednych rodzin śpiących na chodniku, dochodzi do wniosku ,że jako osoba ułomna , miała jednak wszystko i może się czuć szczęsliwa .Ci ludzie musieli walczyć ,by móc przeżyć każdy dzień i dlatego postanowiła zebrać dla nich pieniądze. Widzimy w niej ogromną pokorę wobec życia , ale dostrzegamy również , że nigdy nie straciła szacunku do samej siebie ,swojej godności i miłości do ludzi. Znajdujemy w niej upór i siłę , spokój i chęć walki . Ale nie walczy ona o przeżycie ,a o godną , pełną egzystencje , chce zasmakować wszystkiego, chce poczuć wszystko . Dlatego cieszy się każdą chwilą , jest głodna życia, co wyraża jej zajadanie się potrawami sklepikarza. Dzięki wszystkiemu, co przeżyła ,przychodzi to jej paradoksalnie najłatwiej. Ona jako jedyna potrafi nie tylko ubrać miłość w słowa, ale ją dotknąć i zachować na zawsze. Miała nawet ukochanego , z którym miała się pobrać , ale on zmarł na raka. Przez następne niemal 40 lat w każde Święta Bożego Narodzenia o 5 rano, płacze. Marzyła o miłości i rodzinie, ale Bóg zabrał jej ukochanego i wszystkie jej marzenia umarły. A jednak w finale mówi : Niestety czasem nawet prawdziwa miłość może zostać zniszczona, moi drodzy. Nie oznacza to końca świata. Miłość nie umiera, chociaż ciała tak. może zostać okaleczona przez wszystkie rodzaje ran.. Miłość gaśnie wtedy, gdy przestajemy rozumieć po co przyszła. W jej ustach banał nabiera niesamowitej głębi. Duża w tym zasługa nie tylko samej postaci, ale i kunsztu reżyserskiego. Postać te poznajemy bliżej w jednej długiej sekwencji, gdzie bohaterka opowiada o sobie ,wykonując normalne domowe czynności. Fragment ten przypomina dokument, co pozbawia go artystycznej formy oraz wzmacnia obiektywizm i szczerość przekazu. Tym bardziej , że ona ich nie wypowiada ,są to bowiem słowa z jej książki.


Teraz inaczej możemy spojrzeć na pozostałe opowieści. Ale bynajmniej historia Teresy nie ma charakteru dydaktycznego. Nie ocenia ani ona sama , ani jej historia. Bohaterka ma siłę, upór, ale i też szczęście, którego zabrakło być może innym .Ale nawet ci przegrani w filmie chcą dostrzec, że świat ma wiele do zaoferowania, nie tylko samotność i smutek. Trzeba się otworzyć . I wszyscy to robią . Nieszczęsny grubas próbuje napisać wyznanie miłosne na różowej papeterii, szukając najbardziej odpowiednich słów. Młoda dziewczyna odważy się spotkać internetową przyjaciółkę i okazać jej uczucie, stary sklepikarz wreszcie zacznie płakać i „pogrzebie” swoją żonę. I tylko on dostanie szansę , ale to dlatego, że znajduje na swojej drodze kogoś , kto go przytuli.


Naprawdę piękny film, dotykający miłość w sposób delikatny, a jednocześnie śmiały. Eric Khoo nie wstydzi się mówić , może dlatego , że tych słów tak niewiele pada. Wierzy , że prawdziwe uczucie tworzy się w niewyrażalnej przestrzeni. Więc przemawia do nas obrazami , a my wchłaniamy te obrazy i poddajemy się im. I podążamy za bohaterami, powtarzając za nimi :


BĄDŹ ZE MNĄ , MÓJ UKOCHANY, ABY MÓJ UŚMIECH NIE ZNIKNĄŁ

Babel

Wieża miłości, wieża samotności


W jaki sposób zracjonalizować fakt , że ludzie , którzy należą do jednej grupy etnicznej, żyją na tym samym terenie, w tych samych klimatycznych i ekologicznych warunkach, podzielają podobne wierzenia i tworzą podobne struktury rodzinne, posługują się tak odmiennymi językami?. W ten sposób filozof George Steiner w książce „Po wieży Babel” pyta się o co najmniej dwa i pół tysiąca języków, które są w użyciu. Odpowiedzią na tę zagadkę jest – jak sam tytuł jego książki wskazuje – biblijna historia o wieży Babel. Intencją biblijnych bohaterów było stworzenie pomnika własnej chwały. Bóg ukarał ludzkość właśnie za brak pokory, za chęć konkurowania z Nim. Babel stał się symbolem zagubienia człowieka, rozpadu jego świata, chaosu, nieumiejętności porozumienia się pomiędzy ludźmi.


Kara Boża, a może jednak logiczna konsekwencja natury ludzkiej, sprzecznej, niejednorodnej, indywidualnej. Może nigdy nie było nam dane tworzyć jedności ? Solidarność nie może być dana istocie, która sama w sobie tworzy zamkniętą całość. A może Bóg tylko przewidział ,że przyszłość człowieka to podziały , granice i konflikty? Paradoksalnie, im bardziej człowiek staję się częścią zbiorowości, tym bardziej ta zbiorowość się dzieli.


Inarritu uwielbia dotykać tematu alienacji, samotności, ale tym razem nadał temu tematowi epicki rozmach. Ukazuje łańcuch połączonych wydarzeń , rozrzuconych na kilka kontynentów i kilka kultur. Jak zwykle u Meksykanina wszystko rozpoczyna się od jednego wydarzenia. Marokański wieśniak kupuje od swojego sąsiada strzelbę , która jest mu potrzebna do ochrony stada kóz przed szakalami. Synowie pasterza bawiąc się bronią , strzelają do jadącego autobusu z turystami. Przypadkowo kula trafia w amerykańską turystkę , która wybrała się z mężem w podróż po Afryce. Podróż ta miała być próbą porozumienia się , bowiem ojciec po śmierci ich najmłodszego dziecka uciekł z domu. Teraz musi dramatycznie walczyć o życie żony, gdyż najbliższy szpital znajduje się kilka godzin jazdy od miejsca wypadku, a ambasada amerykańska z przyczyn politycznych { wypadek odebrano jako atak terrorystyczny}nie może przysłać śmigłowca. Znajdują schronienie w okolicznej wiosce, a autobus z resztą pasażerów po prostu odjeżdża. W tym czasie niania ich dzieci, nie mogąc znaleźć zastępstwa, zabiera je do Meksyku na wesele swego syna. Powrót okaże się jednak tragiczny. Wreszcie oglądamy głuchoniemą nastolatkę z Japonii, która po samobójczej śmierci matki, ma problemy, żeby się odnaleźć w otaczającej rzeczywistości


Epickość opowiadanej historii polega jednak również na tym, że reżyser „21 gramów” pokazuje brak porozumienia na niemal wszystkich płaszczyznach. Między dorosłymi a dziećmi, między rodzeństwem, między mężem a żoną , między słyszącymi a głuchymi, między narodami i kulturami - po prostu między ludźmi.


Dzisiaj szczególnie zwracamy uwagę na ten ostatni aspekt. Inarritu pokazuje, jak współczesny świat się skurczył. Wydarzenia na jednym kontynencie wpływają na życie ludzi na innym. To logiczne połączenie różnych elementów powinno zbliżać , a tak naprawdę oddala. Nic nie wynika z tego ,że świat coraz bardziej upodabnia się do siebie- żyjemy w jednym rytmie, jednym obrazem, jednym oddechem .Internet, telefonia komórkowa, telewizja satelitarna ,otwieranie granic i wszystko to, co tworzy globalną wioskę, skraca dystans między nami. Ale jednocześnie stawiamy coraz więcej barier, rosną kolejne mury, ludzkość dzieli się , samoogranicza, narzuca sobie niewolę .W swojej umęczonej wyobraźni pragniemy oddzielić kategorycznie człowieka od człowieka, naród od narodu .To niemoc kulturowa, ksenofobia, pustka ,strach ,głupota i egoizm stwarzają prawdziwe granice między nami .Czy to jest właśnie odwieczna pustka, tkwiąca w nas od czasów wieży Babel, niezdolność do porozumienia ?


Inarritu pokazuje jednak ,że nie potrzeba barier kulturowych, wyznaniowych czy językowych. Najsilniejszą barierą jest po prostu zamknięcie się na drugiego człowieka. Ludzie dzielą się na wszystkie możliwe sposoby, a linia podziału przebiega wszędzie. Co najbardziej bolesne – nie możemy się porozumieć z tymi, na których najbardziej nam zależy, z tymi , którzy najlepiej nas znają .Jak trudno znaleźć odpowiednie słowa, kiedy najbardziej są potrzebne. Wszyscy bohaterowie w kulminacyjnym momencie stają się niemi, bezradni, zagubieni. Nie wystarcza słów .Tak trudno wyrazić swoje emocje, tak trudno dzisiaj powiedzieć ‘kocham cię”


Najlepiej chyba wyraża to wątek japońskiej nastolatki. Oczywiście jej kalectwo wzmacnia poczucie alienacji. Świadomość inności potęgowana jest niechęcią rówieśników, niemożnością, mimo prób, prowadzenia normalnego życia. Kiedy niemożliwe jest dotykanie i bycie dotykanym słowem, wtedy ciało staje się instrumentem, bronią, zachętą - twierdzi sam reżyser .Młoda dziewczyna nie potrafi inaczej skontaktować się z otaczającym światem jak poprzez seks. To jedyny sposób na wykrzyczenie światu ,że potrzebuje miłości. Nikt jej jednak nie rozumie .Jej gesty są odczytywanie błędnie. Nagość nie jest oznaką jej wyuzdania, lecz bezbronności, samotności, wyobcowania, tym boleśniejszego, że rzuconego na tło pulsującego światłem, zgiełkiem i ruchem wielkiego miasta


Dla Inarittu ten film jest o tym, jak wrażliwą i kruchą istotą jest człowiek. Może dlatego tak ważną rolę odgrywają tutaj dzieci. To one najbardziej cierpią z powodu braku komunikacji, one w filmie staja się ofiarami głupoty, niefrasobliwości i niemocy emocjonalnej dorosłych. Często są też źródłem dramatów, jak w przypadku małżeństwa Amerykanów. Ale to one stają się spoidłem, siłą zdolną przekraczać wszelkie bariery .Świadczy o tym zabawa meksykańskich dzieci z amerykańskimi czy rozmowa o dzieciach między Amerykaninem a Marokańczykiem . Na ten krótki moment świat staje się przyjazny, bezpieczny i ludzki. Czas staje w miejscu, a my możemy dostrzec to, co na co dzień pozostaje ukryte. Tutaj dzieci mają moc wykonania gestu , kiedy zawodzą słowa. Tak jak w ostatniej scenie - kiedy japońska nastolatka tuli się do ojca i podaje mu dłoń. Biblijny Babel nie zabrał nam najlepszego sposobu do porozumiewania się , jakim jest miłość. Miłość wyrażona w najprostszych gestach. I choć należy się zgodzić z Szymborską, że tylko co ludzkie potrafi być prawdziwie obce, to należy też zgodzić się z Inarritu ,że tylko miłość może zbawić świat, choćby była zanikającym światełkiem w mrokach nocy

czwartek, 26 lipca 2007

Tajemnica Brokeback Mountain


Historia miłosna z koszulą w tle





Kiedy film otrzymuje tyle nagród, co film Anga Lee, to powstaje pytanie, na ile to siła propagandowej machiny, a na ile rzeczywista wartość samego obrazu, zwłaszcza że temat jest gorący : miłość homoseksualna. Ale „Tajemnica Brokeback Mountain” zdobyła uznanie zarówno w Europie ( Złoty Lew w Wenecji ),jak i w Stanach ( Złoty Glob dla najlepszego filmu czy Oscary za reżyserię i scenariusz), co zdarza się wyjątkowo rzadko. Czy to wystarczy, żeby nazwać go najważniejszym filmem sezonu? Nie wiem, bo takie określenia są bezsensowne, ale dla mnie to dzieło wybitne. Film piękny i mądry, silnie oddziałujący na emocje


Oglądając film, zastanawiałem się ,czy taki obraz mógł nakręcić ktoś inny. Wydaje mi się, że nie. Siła filmu tkwi w osobowości Anga Lee. Pochodzący z Tajlandii Lee, nim zawitał w Europie, a potem w Stanach, zyskał duży rozgłos filmami „Przyjęcie weselne” i ”Jedz i pij, kobieto i mężczyzno”. To najprawdopodobniej pozwoliło mu zachować indywidualność twórczą i niezależność. Potwierdził to ekranizacją „Rozważnej i romantycznej”. Azjata dokonał najlepszej ekranizacji najbardziej angielskiej pisarki Jane Austen. Żadnego fałszywego tonu, co zaowocowało siedmioma nominacjami do Oscara. Z podobną dokładnością odtworzył Amerykę roku ‘73 w „Burzy lodowej”, gdzie dokonał wiwisekcji typowego wizerunku rodziny. A swoją przynależność do kultury azjatyckiej potwierdził głośnym obrazem „Przyczajony tygrys, ukryty smok”. I właśnie kogoś takiego trzeba było, by zmierzyć się z trudnym tematem homoseksualizmu, naruszając jednocześnie mit amerykańskiego Zachodu. Kogoś, kto ma odpowiedni dystans, ale też kogoś, kto potrafi trafnie wczuć się w inną kulturę. To siła uniwersalizmu opowiedzianej historii.


Materiał Lee zaczerpnął z dobrego opowiadania A.E. Proulx, które przekształcił w niezwykle sugestywną opowieść o miłości .Kiedy śledzimy losy dwóch młodych mężczyzn, szybko zapominamy o homoseksualizmie, choć to on jest źródłem tragizmu. Dlatego tak mi się spodobało określenie „Tajemnicy Brokeback Mountain jako współczesnej opowieści o Tristanie i Izoldzie, bo to rzeczywiście historia o czystej i nieprzemijającej miłości. W górach przy wypasie owiec spotyka się dwóch młodych mężczyzn, zupełnie rożnych, o innym pochodzeniu i innym temperamencie. Doskwiera im samotność, która ich zbliża. Ale to nie ona jest siłą sprawczą ich romansu. To raczej poczucie wyobcowania, alienacji, pustka i zagubienie. Miłość jest ich szansą na otwarcie się ,na normalność. W ich postawie nie wyczuwa się pożądania, seksualnego napięcia. Zimno i alkohol to dobre powody, by się zapomnieć. Najpierw zażenowanie, potem strach przed określeniem „pedał”. Ale uczucie jest silniejsze, wbrew rozsądkowi. Przybiera postać przepychanek, radosnych zabaw, nawet bijatyki. To raczej przypomina męską, kowbojską przyjaźń.


Ta część toczy się spokojnie i leniwie, w rytmie przemijających dni, które sprowadzają się do spoglądania na pasące owce. Nieporozumieniem jest traktowanie tego jako zarzutu, jak uczynił to pan Płażewski w recenzji w „Cinema”: „Niestety Lee temperatury tego pożądania przekazać nie umiał. Albo się przestraszył.. Pokazanie kąpiącego się partnera( na drugim planie i jeszcze w nieostrości), czy panoramowanie galopad jednego z nich w daremnej walce z odrzucanym pierwotnie uczuciem to zbyt mało, abym uwierzył w moc zniewalającej żądzy...” To nie tchórzostwo albo błąd Anga Lee. Wprost przeciwnie. Reżyser świadomie nie epatuje nas obrazami miłości ,nie prowokuje. A co najważniejsze— nie melodramatyzuje. Bo choć film jest tragedią , pozbawiony jest patosu i tanich chwytów emocjonalnych. Najbardziej wzruszające sceny rozgrywają się jakby z boku, poza ekranem. Jak wtedy, gdy Ennis i Jack rozstają się po raz pierwszy. Zwyczajne cześć kończy ich górską przygodę. Nic się nie stało , nie zobaczą się więcej. Ale zaraz potem w jakiejś przydrożnej stodole, kiedy nikt go nie widzi, Ennis klęka i wyje z bólu, wali w ścianę i szlocha. Ta scena to prawdziwy wstrząs, a takich scen w obrazie Anga Lee jest więcej—autentycznie przejmujących, rozegranych na najwyższej nucie, ale cudownie szczerych. Właśnie ta marginalność czyni je prawdziwymi. Podobnie jest z epizodycznością kompozycji. Lee unika potoczystego, hollywoodzkiego sposobu opowiadania od punktu kulminacyjnego do punktu kulminacyjnego. Reżyser nie stara się sterować naszymi emocjami, niczego nie podpowiada. Jest to tym bardziej wiarygodne, że punkt ciężkości jest osadzony na postaci Ennisa — introwertyka, zamkniętego w sobie , cedzącego słowa, z trudnością nawiązującego kontakty. Dusi w sobie emocje, więc na ekranie ich nie widzimy. Drobne spojrzenia, minimalne gesty– tu kryje się dramat, który znajduje ujście w najważniejszych scenach. Duża w tym zasługa brawurowej roli Heatha Ledgera , który tworzy postać na długo zapadającą w pamieć


Ang Lee nie popełnił też innego klasycznego błędu. Nie idealizuje ich związku. Nie pokazuje ich spotkań w cukierkowych, lukrowanych odsłonach i nie zderza z nudną , przyziemną rzeczywistością małżeńskiego bytowania. Zwłaszcza, że życie kochanków wygląda zupełnie inaczej. Jack wżeniony w bogatą rodzinę, ma luksusowe życie, za które płaci zapracowaną żoną, nudną pracą i pogardą teścia. Ennis z trudem wiąże koniec z końcem. Żyje skromnie , zajmując się spędem bydła. Łatwo było więc bohaterom uczynić z Brokeback Mountain coś na kształt Arkadii. Oczywiście miejsce to ma dla nich symboliczne znaczenie, jest znakiem ich przeszłości. Jednak ich radosne wypady na ryby, będące namiastką Brokeback Mountain, okupione długimi miesiącami niewidzenia się.


Ang Lee pokazuje, jak dużą cenę muszą bohaterowie zapłacić za swoją miłość. Żyją w kłamstwie, które niszczy ich, jak i ich rodziny. To pustka, która wchłania ich, pozostawiając im „tylko” miłość. Pobrzmiewają tu echa konfliktu tragicznego. Z tej sytuacji nie ma wyjścia. Pokazuje to scena, kiedy Jack przyjeżdża do Ennisa zaraz po jego rozwodzie. Pełen radości, nadziei na stworzenie nowego życia. Ale nie ma nowego życia i rozwód niczego tu nie zmieni. Ennis nie wierzy w gejowski raj —samotną farmę ,którą będą sobie w spokoju prowadzić. Dlatego nie walczy, nie ma siły. Może jest za słaby, może po prostu mądrzejszy. Brokeback Mountain nigdy się już nie powtórzy, nie ma powrotu do krainy młodości ; i homoseksualizm nie ma tutaj nic do rzeczy. Może mają na to wpływ stosunki społeczne pełne nienawiści i nietolerancji, może psychologiczna trauma ( kiedyś ojciec Ennisa pokazał mu ,co zrobiono z dwoma starcami, którym zarzucano homoseksualizm ), może uwarunkowania rodzinne. Można powiedzieć - bo Lee niczego nie demonizuje w filmie— że to po prostu życie. Tak jak w związkach heteroseksualnych —nie wystarczy kochać. Miłość często daje tyle samo szczęścia, co bólu. Śmierć Jacka jest tylko tego potwierdzeniem. Nie wiemy czy to śmiertelne pobicie, czy zwykły ,można rzecz banalny wypadek. Twórcy tego nie rozstrzygają. Podobnie jak tego, który z bohaterów miał rację .


Niejednoznaczny finał stawia nam inne jeszcze pytanie : czy to wszystko miało sens, skoro obaj swoje życie przegrali ? Miało, bo było Brokeback Mountain. Jeśli tylko tyle można było wygrać w pojedynku z egzystencją ,jeśli Ennisowi pozostała tylko skrwawiona koszula Jacka z tamtego okresu, to wystarczy, by odpowiedzieć sobie, że było warto. Tak twierdzą twórcy filmu i ja im wierzę . Na tym właśnie polega moc tego filmu —wierzę w miłość bohaterów, wierzę po prostu w miłość...