piątek, 4 lipca 2008

Na skróty


-->
APOKALIPSA CODZIENNOŚCI


-->
To był jeden z najlepszych powrotów w dziejach kina.U progu siedemdziesiątki Robert Altman nie tylko osiągnął zaskakującą świeżość, błyskotliwość formy, ale stworzył, moim zdaniem, najlepszy swój film- Na skróty.

 Inna sprawa, że sukces obraz zawdzięcza też opowiadaniom Raymonda Carvera, na których Altman oparł scenariusz. Mistrz literackich miniatur, będących zapisem przemian kulturowo – obyczajowych w Ameryce, okazał się idealnym tworzywem dla wyobraźni reżyserskiej twórcy Gracza. Oszczędna, chłodna narracja, dbałość o szczegół, zmysł obserwacji, minimalizm i ukazywanie zwykłych ludzi – to jakby literacki odpowiednik Altmanowskiej kreski filmowej. Opowiadania Carvera pozwoliły mu również zastosować znaną choćby z Nashville kompozycję mozaikową. Ponad dwadzieścia postaci wiąże ze sobą niemal niezauważalną, ale jednocześnie silną nicią .Kreując polifoniczną wizję świata, nie zaniedbuje żadnej postaci, żadnego szczegółu. Nie znajdziemy w filmie także żadnej zbędnej sceny- każda jest sama w sobie esencją, znakiem interpretacyjnym. Zresztą wszystkie opowiadane historie stanowią pewną zwartą całość, a jednocześnie są dopowiedzeniem, kontrapunktem do innych historii. Jak w puzzlach- nawet dziwne kształty w końcu znajdują swoje dopełnienie. Co ważne- historie pozbawione początku i końca, stają się tylko pewnym drobnym wycinkiem, który każdy z nas może odnieść do jakiegoś etapu w swoim życiu, wpisać w swoją egzystencję. I jeszcze jeden atut formalny filmu- świetnie dobrana obsada aktorska. Każda postać to mała perełka charakterologiczna; moje ulubione- to Tim Robbins jako bucowaty policjant i Julianne Moore jako malarka .

W filmie spotkamy doskonały przekrój społeczny i osobowościowy. Znajdziemy różne stany społeczne, profesje, style życia, charaktery, ale i etapy życiowe oraz konfiguracje międzyludzkie. Wszystkie te osoby tworzą mikroświat amerykańskiego społeczeństwa, ale też każdego innego, do którego zastosujemy pojęcie stabilizacji. Dodajmy mikroświat tuż przed katastrofą. Ten element apokaliptyczny, zresztą w nieco groteskowym ujęciu, oddaje swoista klamra. Film rozpoczyna nocny obraz helikopterów i samolotów krążących nad miastem Los Angeles. To swoista bitwa, ale tym razem z muszką owocówką. Brzmi śmiesznie, ale głos spikera patetycznie określa to jako wojnę i zadaje pytanie, które potem pobrzmiewa dziwnym echem- czy można ją wygrać? A ponadto rozsiewane środki owadobójcze, mimo zapewnień, mogą być rakotwórcze. Ten nastrój histerii, tylko podskórnie, ale widoczny jest przez cały w film aż do finału, który wieńczy nieduże, ale jednak trzęsienie ziemi.

Apokaliptyczny ton? Tak, ale zawarty w codziennym banalnym bytowaniu bohaterów. Na naszych oczach rozsypuje się ten wydawałoby się gładki światek normalnych ludzi. Kondensacją tego jest historia pilota śmigłowca Stormy Weathersa, który pod nieobecność byłej żony, dokonuje całkowitej dezintegracji jej mieszkania. Metodycznie, bez emocji, za pomocą piły mechanicznej niszczy wszystko, nie pozostawiając przy życiu nawet sukienek"ukochanej". To odwrócenie stabilizacji, o którą zabiegają bohaterowie za wszelką cenę. Ich uporządkowane życie ma być próbą ucieczki od problemów, traum, przeszłości. Stabilizacja ta jednak jest wyjątkowo krucha. Kiedy garda opada, widzimy już tylko chaos, bezradność , frustracje, agresje. Na przykład małżeństwo Wymanów wydaje się idealne. Bogaci, realizujący się zawodowo, pozbawieni problemów. A jednak on od trzech lat nie potrafi uwolnić się od myśli, że żona go zdradziła. Pytanie, czemu czekał trzy lata nim to wykrztusił? Bał się zniszczyć stworzony obraz związku czy bał się, że nie udźwignie prawdy? Pytanie, czy w ogóle chodzi o prawdę czy tylko o potwierdzenie swych podejrzeń. Na rewelacje żony reaguje rozpaleniem grilla, bo właśnie przychodzą goście. Nic się nie zmieniło. Jeszcze wyraźniej ten rys widać na przykładzie rodziny Finniganów. On robi karierę jako prezenter telewizyjny, dla niej problemem największej miary jest wybór i udekorowanie tortu dla syna. Dopiero wypadek samochodowy ich synka ukazuje ich bezradność, niemoc wobec życia.

Małżeństwo u Altmana to w ogóle smutny, przygnębiający obraz. W zasadzie nie widzimy za bardzo emocjonalnego spoiwa, które łączyłoby ludzi w pary. Przyzwyczajenie, strach przed samotnością, wymóg społeczny w najlepszym razie, bo czasami mamy wrażenie, że bohaterowie nawet się nie lubią. Na pewno małżeństwo nie jest źródłem radości i szczęścia. Związki są tu skazane na obojętność, niezrozumienie i zazdrość. Albo się rozpadły, albo dogorywają ( przy czym mogą dogorywać bardzo długo), albo zachowują beznamiętne status quo. Co ciekawe frustracja dotyka zarówno małżeństwa bezdzietne, jak i wielodzietne, z nizin, jak i wyżyn społecznych. Wspomniane małżeństwo Wymanów nie tylko wierci robak zazdrości, ale okazuje się, że małżonkowie reprezentują  dwa różne światy, różne osobowości, temperamenty, które nie za bardzo znajdują wspólną płaszczyznę. Policjant ,Gene Shepard, zniechęcony życiem rodzinnym, zdradza żonę na lewo i prawo, opowiadając jej coraz bardziej niestworzone historyjki. Była żona Weathersa poszła jeszcze dalej, bo oszukuje już swojego kochanka, aby spotkać się z innym mężczyzną.

Nie lepiej prezentują się stosunki między dziećmi a rodzicami, ukazując dysfunkcyjność rodziny. Dzieci to hałas, zamieszanie, bałagan, problem; są niepotrzebne, zbyteczne, najczęściej przeszkadzają. Nawet jeśli dorastają. Tak jak w przypadku Tess i Zoe Treiner. Obie są artystkami, obie samotne, obie mieszkają w tym samym domu, ale nie potrafią nawiązać kontaktu. Matka swoje żale topi w alkoholu, bagatelizując samotność i depresję córki. Ojciec prezentera widzi swojego wnuka po raz pierwszy wtedy, kiedy ten umiera. Więzi rodzinne są kruche , nietrwałe, ludzi obojętni i obcy .Kompozycja Altanowskiej układanki pozwala pokazać tych ludzi razem, ale na krótki czas, po czym ludzie ci rozmijają się .Nie tworzą całości, bo nic ich nie łączy. A jeśli się spotykają, nie bardzo wiedzą dlaczego, jak w przypadku Wymanów. Zapraszają do siebie poznaną na koncercie parę, nie tylko nie mając pojęcia, kim są, ale nawet nie mając na to ochoty. Oczywiście obowiązek towarzyski, mimo obopólnej niechęci, zostanie dopełniony.

Przerażająca jest ta powierzchowność bohaterów. Trywialni, bez godności, bez współczucia, bez refleksji nad swoją egzystencją, nie zdają sobie nawet sprawy, jak beznadziejny jest ich żywot. Nie potrafią też uciec z pułapki, bo życie jest dla nich pułapką. Drzemiąca w nich pustka, znużenie, rozpacz wyłażą każda szczeliną. Próbują je ukryć, zatuszować , zbagatelizować. Pośpiechem, banałem, alkoholem, seksem. Ich filozofia jest prosta- hedonizm. Zamiast miłości- kopulacja, zamiast prawdy- fikcja, zamiast etyki- próżnia. Ale wystarczy drobna rzecz, wydarzenie niemal bez znaczenia, a wszystko zaczyna się rozłazić , pękać w szwach, rozpadać .Obojętność matki na śmierć synka sąsiadów doprowadzi Zoe Treiner do samobójstwa. Nierozładowana frustracja seksualna czyściciela basenów zaowocuje bezsensownym mordem. Agresja, nienawiść, złość biorą się z niedojrzałości bohaterów, infantylizmu i bezradności.

Być może dlatego tak bardzo uciekają od swojego życia w życie innych. Jedna z bohaterek używa kluczowego określenia- rzeczywistość wirtualna. To coś, co jest prawdziwe, ale nie całkiem. Dokładnie jak z ich egzystencją. Bo Altmanowskie ludziki żyją iluzją. Może dlatego jedno z małżeństw tak chętnie przebywa w mieszkaniu sąsiadów, które dostali pod opiekę pod nieobecność właścicieli. Pewnie nieprzypadkowo jedna z bohaterek jest clownem, a inny charakteryzatorem. Uniform policjanta czy dziennikarza to tylko przebranie. Bo życie bohaterów to gra, maskarada, tworzenie wizerunku człowieka zadowolonego, szczęśliwego, równie nieudolnie jak wszystko w ich banalnym bycie.
Największy zarzut, jaki można im postawić, dotyczy podstawowych wartości, że są bezradni w tych sytuacjach, kiedy powinien zadziałać instynkt moralny, ludzki odruch przyzwoitości, elementarne człowieczeństwo. Najlepszym przykładem, ale i najbardziej wstrząsającym jest historia trzech wędkarzy, którzy w wodzie znajdują zwłoki młodej dziewczyny. Proste głosowanie – ryby czy topielica- rozstrzyga sprawę. Przywiązują zwłoki do korzeni drzewa i przez trzy dni wędkują , piją , grają w karty, rozmawiają jak gdyby nigdy nic. I nie widzą w tym nic złego. To normalni ludzie, mają rodziny, pewnie dzieci,  uważają się za dobrych obywateli i uczciwych ludzi. I dlatego tak bardzo szokuje ich zachowanie. Altman pokazuje w ten sposób, że choroba dotyczy nas wszystkich.

Altman zadaje pytanie, czy może coś bohaterów uratować, czy mogą uniknąć katastrofy. Odpowiedź  której udziela, jest jednoznaczna- NIE. Bohaterowie tworzą współczesny dance macabre, korowód żywych trupów, który zmierza donikąd. Bo tych kilka upalnych dni niczego bohaterów nie nauczyło, przynajmniej większości. Dostali ostrzeżenie, ale je zbagatelizowali. Zobaczmy, że trzęsienie ziemi większość bohaterów zaskoczyło, kiedy się bawili, radowali, pili, tańczyli; jedni byli na pikniku, inni w jacuzzi. Są jak ludzie w wierszu Miłosza Piosenka o końcu świata: "Nie wierzą, że staje się już", że ich własna apokalipsa odbywa się każdego dnia. Dlatego ostatnia scena to picie tequilli i zagryzanie cytryną. Bo takie jest życie,mocne, wypalające, gorzkie, a na końcu zostaje kwaśny posmak, wykrzywiający twarz, który ma ukryc cierpkośc

Tonacja filmu jest idealnie wyważona. Film można byłoby uznać niemal za komedię, gdyby nie potężna dawka ironii i goryczy. Altman nie oszczędza swoich bohaterów, pokazuje ludzi na jałowym biegu, zdegradowanych, bezmyślnych. Ogląda ich niegodziwości i słabości. Ale – i to chyba największy sukces filmu- rozumie ich. Nie pozostaje chłodnym obserwatorem. Towarzyszy bohaterom w ich bezmyślnej wędrówce, przygląda się z wnikliwie, bez pobłażliwości, ale z wyrozumiałością. Czyni ich nam bliskich. Pozwala nam to na współczucie, są przecież tak podobni do nas. Uniknął więc twórca Nashville prostej karykatury. Pozwolił dostrzec minimalne drgawki człowieczeństwa, odrobiny braterstwa. Żona jednego z wędkarzy idzie na pogrzeb zamordowanej dziewczyny. Piekarz, wcześniej psychicznie znęcający się nad Finniganami anonimowymi telefonami, koi ich ból ciastem i słowem przepraszam. Niewiele tego, ale ważne, że można przełamać niemoc, że człowiek nie jest bezsilny. W tym zdegradowanym świecie jednak tylko nieliczni próbują bronić się przed porażką, ale nie wiedzą jak. I oni najszybciej ponoszą klęskę . Tak jak wiolonczelistka czy synek Finniganów. Wrażliwość pozbawia ich ochrony,  a prymitywna , obrzydliwa codzienność po prostu pożera.

Bo jak napisał Carver w opowiadaniu „Lemoniada”- „Śmierć przeznaczona jest naszym umiłowanym”. A reszcie "miłościwie darowane jest dalsze życie”.

Brak komentarzy: