sobota, 26 lipca 2008

Zagubiona autostrada




-->ODMIENNE STANY ŚWIADOMOŚCI

-->
Po Dzikości Serca i Miasteczku Twin Peaks wydawało się, że dziwność Lyncha sięgnęła zenitu. A jednak Zagubiona autostrada wszystkich zdezorientowała, postawiła mnóstwo pytań, nie udzielając jednocześnie na nich odpowiedzi. Jeśli można tak powiedzieć, Lynch przeszedł samego siebie, osiągając chyba szczyt doskonałości.

Fabuła jest dosyć wyrazista, co nie oznacza, że zrozumiała. Saksofonista Fred Madison wraz z żoną Renee zaczynają otrzymywać tajemnicze kasety video z obrazami ich domu, a potem wnętrza mieszkania. Ktoś wnika w ich prywatność - za każdym razem coraz dalej. Gdy Renee zostaje okrutnie zamordowana, jedynym podejrzanym jest Fred, co potwierdzają kasety video, na których ćwiartuje swoją żonę  Zostaje skazany na karę śmierci, ale któregoś dnia po prostu znika z więzienia. A raczej nie tyle znika, co na jego miejscu pojawia się młody chłopak -Pete Dayton. W ten sposób Lynch teoretycznie zaczyna zupełnie inną historię. Młody mechanik wplątuje się w romans z bliźniaczo podobną do Renee, Alice, dziewczyną miejscowego gangstera, co oczywiście musi się zakończyć źle, czyli morderstwem. W finale jednak Fred wróci i … historia zatoczy koło.



Gdyby nie ten podział filmu, można by uznać Zagubioną autostradę za klasyczny przykład filmu noir. Problem w tym, że już od początku mamy do czynienia zupełnie z czymś innym. Lynch zwodzi, uwodzi, hipnotyzuje, a my do ostatniej sekundy czekamy, że coś się wyjaśni. Ale zanurzamy się coraz głębiej w tajemnicy i błądzimy po omacku. Przyjrzyjmy się bowiem przestrzeni. Większa część pierwszej historii dzieje się w domu Madisonów. Dom jest specyficzny- chłodny, oszczędny, momentami pozbawiony konturów. Stąd poczucie chaotyczności przestrzeni, tajemniczości. Dom jest duży, a jednocześnie klaustrofobiczny, przypomina labirynt. Część domu pochłania ciemność, pozbawiona jednak ram i cieniowana. Gradacja ciemności to jeden z najlepszych pomysłów Lyncha i operatora Deminga. Stąd Bill i Renee poruszając się we własnym domu, jednocześnie nie mogą się wzajemnie odnaleźć. Przestrzeń się jakby rozszerza i zmienia kształt. Inną cechą charakterystyczną dla przestrzeni jest brak dźwięków - zarówno na zewnątrz, jak i w środku domu. Tak jakby życie tutaj zamarło. Nikogo wokół nie widzimy, żadnego ruchu w zasadzie nie rejestrujemy. A denerwujące szczekanie psa zostaje opatrzone pytaniem Freda : Do kogo właściwie należy ten cholerny pies? Martwota otoczenia i widmowość domu zostają wzmocnione nierzeczywistością bohaterów. Już pierwsza scena pokazuje Freda w jakimś transowym wycieńczeniu. Wygląda jak człowiek, który wyszedł piekła i zaraz ma umrzeć. Jakby znajdował się na granicy dwóch światów. Nieobecny, zawieszony, zdezorientowany, niepewny- to kluczowe elementy jego osobowości. Zresztą oboje z Renee wydają się jacyś wycofani, jakby do wewnątrz, niewiele ruchu, niewiele słów, brak emocji- po prostu widmowi.

Innym aspektem konstruowania świata w Zagubionej autostradzie jest kwestia czasoprzestrzeni. Jak sugerowali twórcy filmu, mamy do czynienia z rzeczywistością na wzór wstęgi Moebiusa. To przykład powierzchni posiadającej jedną stronę i jeden brzeg, choć wydaje nam się, że istnieje przód – tył, lewo –prawo. Jeśli potraktujemy ją jako świat, w którym żyją płaskie istoty- to byty takie wędrując wzdłuż wstęgi - wracają do miejsca, w którym rozpoczęły wędrówkę - odwrócone na lewą stronę. Dlatego film kończy się tak jak zaczyna. W pierwszej scenie Fred słyszy głos z domofonu, informujący, że Dick Laurent nie żyje. Na końcu widzimy tę scenę z drugiej strony. Co ciekawe osobą po obu stronach domofonu jest Fred Madison. Klamrą spinająca całość jest obraz autostrady, niekończące się żółte pasy prowadzące w ciemność. Ale efekt wstęgi Moebiusa to nie tylko kwestia początku i końca-  bowiem obie historie, choć tak różne, wciąż się splatają, mieszają, przenikają. Oczywiście najlepszym przykładem jest postać Alice i Renee, grana przez tę samą aktorkę Patricię Arquette. Są takie same, ale jednocześnie tworzą lustrzane odbicie, budowane na kontraście. Jedna jest seksowną kobietą o blond włosach i jaskrawej sukience, druga to czarny anioł śmierci. Jednak elementów scalających te dwa światy jest znacznie więcej, to niemal łamigłówka do rozwiązywania bez końca np. Pete z radia słyszy solówkę saksofonową, którą na koncercie gra Fred. Te same osoby, przedmioty, sytuacje, słowa, gesty, nawet dźwięki konstruują rzeczywistość o jednej tylko powierzchni. W obu historiach pojawia się też Mystery Man, tajemniczy osobnik, który potrafi rozmawiać ze sobą przez telefon. To zresztą kolejny element oniryczności, nierealności Lynchowskiego świata .Mystery Man ma widmowy wygląd, niejasne pochodzenie, pojawia się znikąd i ma nadnaturalną zdolność bycia w kilku miejscach naraz. Lynch genialnie zaciera granice przestrzeni, czasu, zaciera kontury rzeczywistości i ludzi. Destabilizuje układ współrzędnych obrazem, kolorem, dźwiękiem, ale też przedmiotami. Świetnie oddaje to scena, w której Fred opowiada swój sen :Byłaś w domu...Zawołałaś mnie. Fred! Fred! Gdzie jesteś? Nie mogłem cię znaleźć. Potem zobaczyłem cię. Leżałaś w łóżku. Ale to nie byłaś ty. Fred budzi się, ale to dalszy ciąg snu. I tak jest do końca filmu- budzimy się, by stwierdzić, że nadal śnimy, także po wyjściu z kina. To siła tego filmu.


Jeśli chodzi o konstruowanie nastroju, Lynch osiągnął tutaj mistrzostwo, ale co ważne- sprzężenie formy z treścią wydaje się nierozerwalne. Bo w końcu o czym jest film? Możemy przyjąć ,że jest o chorobliwej zazdrości, prowadzącej do morderstwa. Już pierwsze sceny sugerują, że Renee może zdradzać męża. Pozostaje w domu, kiedy ten gra koncert, sugerując, że będzie czytać.Reakcja Freda sugeruje, że Renee po prostu nie czyta książek. Kiedy Fred dzwoni do niej do domu, ona nie odbiera telefonu, a po powrocie nie może jej znaleźć. Esencją pustki ich zwiąku jest scena erotyczna, posępna, zimna, mechaniczna, pozbawiona emocji. Renee jakby wysysała z niego siłę emocjonalną. Im bardziej jej potrzebuje, tym ona daje mu mniej. Jeśli jeszcze założymy, że Renee jest tą samą osobą co Alice, to wiemy, iż zarabiała w przeszłości jako prostytutka i aktorka porno. Nakrycie żony z kochankiem prowadzić więc logicznie mogło do okrutnego morderstwa. Problem w tym, że Fred nic nie pamięta. Jest kimś, kto nie bierze udziału w wydarzeniach, a jest jedynie obserwatorem. Niemożliwość ogarnięcia wszystkiego prowadzi do zaburzenia , którą sam Lynch określił jako psychogeniczna fuga. Jest to stan psychiczny, który polega na zagadkowej zmianie osobowości, życia, zniknięciu na dłuższy czas, a następnie powrotu do życia i amnezji obejmującej to, co się działo podczas zniknięcia. I Fred rzeczywiście zmienia osobowość. Jako Pete Dayton próbuje unieważnić zbrodnię, cofnąć czas i nadal być z ukochaną kobietą. Problem w tym, że happy endu nie ma, marzenie zamienia się koszmar. Podczas kapitalnej i – nie waham się użyć tego określenia – pięknej sceny miłosnej na pustyni w świetle samochodowych reflektorów – mamy do czynienia z kluczowym dialogiem dla całej twórczości Lyncha. Pete powtarza kilkakrotnie Alice Chcę cię, na co ona szepcze mu- Nigdy nie będziesz mnie miał. Nie ma powrotu do przeszłości, nie można posiąść drugiej osoby, nie można odkryć tajemnicy. Interpretacja dowolna, ale każda intrygująca.

Czy Lynch sugeruje w ten sposób, że marzenia nie istnieją, są iluzją, kłamstwem, czy też, że nie można od siebie uciec, od swojej osobowości i tożsamości. A może, że zła nie da się naprawić, nie ma oczyszczenia. Przemianę można bowiem odczytać jako próbą katharsis. W celi Fred racjonalizując to, co się stało wcześniej, tęskni za szansą odkupienia. Amnezja i stworzenie osobowości młodego, niewinnego chłopaka jest takową szansą. Pete jest to swoista tabula rasa. W filmie wygląda to tak jakby nie miał przeszłości, nie miał pamięci , jakby wyłonił się z ciała Madisona ( sugeruje to zarazem reakcja rodziców, którzy nie chcą opowiedzieć, co się feralnego dnia stało, słowa dziewczyny informujące, że jest od tamtego momentu dziwny, oraz przebłyski świadomości, obrazów, w których jego ciało deformuje się, rozrywa ). Jest tworem nowym, ale budowanym świadomie na zasadzie kontrastu. Fred jest w średnim wieku artystą, Pete to młody mechanik samochodowy; Fred traci kobietę dla innego, a Pete ją zabiera innemu. Pierwszy mieszka wysoko nad miastem, drugi – na przedmieściach. Również obraz kobiety, w których się kochają, jest zwierciadlaną odwrotnością .Tak jak we wspomnianej taśmie Moebiusa -mamy odwróconą rzeczywistość , która jest -jak się okazuje-  po prostu tym samym światem.


Filozoficznie możemy więc mówić o wiecznym powrocie. Przypomina to Nietzscheańska teorię, którą Milan Kundera tak trafnie opisał w Nieznośnej Lekkości bytu jako obłąkańczą ideę :Jeśli każda sekunda naszego życia miałaby się powtarzać w nieskończoność , bylibyśmy przykuci do wieczności jak Chrystus do krzyża. Takie wyobrażenie jest straszne . W świecie wiecznego powrotu na każdym geście kładzie się ciężar nieznośnej odpowiedzialności . Życie to więzienie, z którego nie ma ucieczki. No właśnie- może film jest o pragnieniu wolności i niemocy ucieczki. Zagubiona autostrada prowadzi donikąd .Można jechać tylko szybciej w iluzji dotarcia do celu. Amerykański mit drogi, pędu, swobody u Lyncha zyskuje wymiar absurdu. Jedyne co nam pozostaje – to błądzić we mgle urojeń, marzeń, pragnień, wyobrażeń, uciekać bez końca ze świadomością, że i tak wrócimy do punktu wyjścia. Nie da się uciec od siebie. I reżyser Zagubionej autostrady rewelacyjnie oddaje to, umiejętnie zacierając granicę między zewnętrznością a wewnętrznością świata bohatera.

Warto jednak wrócić do postaci Mystery Mana. Spełnia on podobną rolę jak Bob w Twin Peaks. Staje się kwintesencją zła, wszechogarniającą emanacją zniszczenia i destrukcji. Nie przypadkowo podczas walki z panem Eddym, to on poda nóż do ręki Fredowi i to on pociągnie za spust pistoletu. Tuż przed śmiercią zdziwiony gangster mówi Pan i ja...My odstawiamy wszystkich dupków w głębokim cieniu, nieprawdaż? Bo Mystery Man jak Bułhakowskie diabły pojawiają się tylko tam, gdzie kwitnie zło. Zdradę psychopatycznego, zdeprawowanego pana Eddy’ego można zrozumieć jako wybór Freda na nośnik zła. Zarażony Fred nie będzie już potrafił się uwolnić od niego. Ale przecież Fred i Mystery Man to gruncie rzeczy jedna i ta sama osoba. A jak mówi tajemnicza postać podczas pierwszego ich spotkania :To nie w moim stylu iść tam, gdzie mnie sobie nie życzą .A więc to my otwieramy drogę przemocy, my zapraszamy demona do siebie. Czy więc film nie jest o absolutnym złu tkwiącym w nas. Odwiecznym pytaniem o to, kim jest człowiek, jaka jest natura? Być może najważniejsze pytanie , jakie pada w filmie wychodzi właśnie z ust Mystery Mana :Jak ty się nazywasz? Jak się, kurwa, ty nazywasz! .To pytanie o tożsamość. To spojrzenie w lustro, które wykrzywia naszą twarz, odkrywa szokującą prawdę o nas.

Mystery Man może być lustrzanym odbiciem każdego nas, naszym najgorszym koszmarem. Albo ciemną stroną naszej osobowości. Ale pozostaje inna ciekawa kwestia- kaset. Jeśli postawilibyśmy znak równości między Fredem i Mystery Manem, moglibyśmy założyć,że to sam Fred filmował swój dom. Ale Fred nienawidzi kamer i na filmach obserwuje sam siebie. Istnieje więc jakieś niewidzialne oko, które rejestruje nasze kroki, szczególnie akty seksualne, morderstwa i dezintegrację bohaterów .Kto jest tym okiem? Bóg, szatan, my sami, nasza podświadomość ? A może artysta? W filmie motyw kamery pojawia się cały czas. Trudno rozstrzygnąć, czy to co widzimy na filmie jest kopią rzeczywistości, rejestracją prawdy, czy źródłem tejże rzeczywistości. Bez wątpienia mamy do czynienie z aktem kreacji , pytanie tylko- co jest tym elementem stworzonym? Ziarnista, czarno-biała faktura filmu video przekonuje nas bardziej niż rozmyta, przejaskrawiona momentami rzeczywistość świata przedstawionego. Może więc tylko to, co jest zarejestrowane na kamerze ,jest prawdą ? A może to jest ta sama rzeczywistość, tylko z innego punktu widzenia. A może jedno i drugie to tylko rojenia Freda Madisona. Lubię pamiętać rzeczy na swój sposób…Tak jak je zapamiętałem...Niekoniecznie tak jak się wydarzyły- powie Fred policjantom.Więc wszystko,co widzimy, to może tylko rojenia schizofrenicznego umysłu. Ta interpretacja jest być może najciekawsza. Film byłby wtedy zapisem wędrówki po meandrach zwichrowanego, schizofrenicznego umysłu. Swoistym strumieniem świadomości zaburzonej osobowości.

Czy Zagubiona autostrada jest filmem o szaleństwie czy o schizofrenicznym świecie? O absolucie zła, tkwiącym w każdym człowieku? O zagubieniu, samotności i błądzeniu? O ucieczce do wolności, która kończy się uwięzieniem. O koszmarach, które śnimy .A może o tym, że jesteśmy tylko tworem czyichś snów. A może po prostu żyjemy w świecie swoich koszmarów. To tylko niektóre propozycje, możliwości. Ten film jest jak sen, jak apokaliptyczny koszmar, naruszający wszelkie możliwe nasze przyzwyczajenia. Kształty, światło, przedmioty, sugestywne dźwięki, rewelacyjna muzyka, zintegrowana z poetyckością stylu i malarskością obrazów – to wszystko tworzy klimat, który pozwala nam się przedostać do innego świata. Sam Lynch to świetnie określił- to nie jest coś , o czym się myśli, to coś, co się czuje. Rewelacyjnie oddana atmosfera zagrożenia, lęku i niepewności, surrealizm obrazów, wizyjność świata, hipnotyczna muzyka- to czysty Lynch, tyle że bez ulubionej ironii. I Zagubiona autostrada jest dowodem na to, że właśnie David Lynch zasłużył na miano filmowego Franza Kafki.




środa, 16 lipca 2008

Happiness


Otchłań szczęścia
- Ja nie śmieję się z ciebie. Ja śmieję się z tobą.
- Ale ja się nie śmieję
Trudno lubić Todda Solondza. Ukazuje nam całą nędzę ludzkiej egzystencji klasy średniej , dotyka najbardziej kontrowersyjnych sfer bytowania człowieczego , a robi to w komediowej formie, każąc nam tych „potworów” lubić .Już wcześniejszym obrazem Welcome to the Dollhause zasłużył sobie na miano skandalisty, ale to właśnie Happinnes zagotowało w głowach Amerykanów. I chyba słusznie. Bo nadal ogląda się ten film z pewnym dyskomfortem
Nominalnym bohaterem są trzy siostry Jordan. Trish – gospodyni domowa , wiodąca szczęśliwe życie matka trójki dzieciaków i żony wziętego psychoterapeuty. Helen - młoda , atrakcyjna pisarka kontrowersyjnych tekstów. W końcu Joy , niemogąca znaleźć partnera nauczycielka. Ta trójka wraz z satelitami w postaci rodziny, znajomych, sąsiadów tworzy Altmanowską mozaikę życia na przedmieściach
Już pierwsza scena rozwiązuje nasze wątpliwości co do tytułu. Joy taktownie informuje przyjaciela o braku zaangażowania emocjonalnego. Oboje zapewniają się , że jest świetnie, problem w tym , ze widzimy w ich oczach smutek i przerażenie. Andy w końcu daje jej prezent, po czym go zaraz zabiera z informacją , ze to dla kobiety , która go kocha, a ona jest gównem. Naprawdę zabawne, ale też sugestywne, co do ironicznej wymowy tytułu, życie bohaterów ze szczęściem nie będzie miało nic wspólnego. Następujące po sobie obrazy to kolejne warianty szczęścia w krzywym zwierciadle. Może wynika to z tego , że Solondz opowiada o ludziach, którzy rzadko goszczą na ekranie; bo są, nudni, przeciętni, mało ciekawi ,co jednak najbardziej znaczące- nie zapewniają dobrego nastroju, ich portret nie krzepi widza. W Ameryce jest bowiem obowiązek bycia szczęśliwym, bohaterowie więc za wszelką cenę próbują wypełnić ten obowiązek. Na przykład Joy próbując znaleźć odpowiedniego partnera życiowego, bowiem bycie samotnym koło trzydziestki jest synonimem przegranej. Joy z punktu widzenia społecznych norm jest typem loosera, osoby , która nic w życiu nie może osiągnąć .Pracuje jako telefonistka, mieszka w domu rodziców, w którym się wychowała, jest niespełnioną artystka , komponuje jakieś piosenki do szuflady, no i nie może znaleźć mężczyzny. Dla rodziny jest nie tylko nieudacznikiem , ale kimś , kto nie ma szansy osiągnięcia czegokolwiek. Trish mówi otwarcie, że jest żałosna i skazana na przegraną .Joy(imię jest oczywiście ironiczne)jest mało asertywna, zbyt ufna , wrażliwa , wystawia się wciąż na kontrę rzeczywistości. Kiedy postanawia coś zmienić w swoim życiu i pomóc biednym jako nauczycielka obcokrajowców, już podczas pierwszego dnia spotyka się z nienawiścią zarówno kolegów , jak i uczniów ,nazwana zostaje łamistrajkiem i śmieciarą . A zamiast miłości w postaci rosyjskiego emigranta, odnajduje w jego mieszkaniu skradzione rzeczy i zapłodnioną przez niego krajankę.
Siostry nią gardzą , bo nic w życiu nie osiągnęła, a wiek i osobowość zamykają jej drogę do szczęścia. One pozornie stoją na przeciwległym brzegu. Helen jest kobietą sukcesu- sławna majętna, ma urodę i atrakcyjnych mężczyzn na pęczki. Ale cały ten świat to politura, powierzchowność i pustka powodują , że nie potrafi się z tego cieszyć , co ma .Znudzona, zmanierowana , afektowana męczy się sama z sobą . Jej zwierzenia :Tak jest ciężko, wszystkie te sukcesy. Jestem już taka zmęczona tym że mnie ciągle podziwiają. Wszyscy ci mężczyźni…:Mam na myśli że wszyscy są tacy piękni, Artystyczne umysły, wspaniały seks zakrawają niemal na absurd. Ale największy ból budzi w niej fakt, że to, co pisze ,nie ma zakorzenienia w jej życiu., że to są jej obce doznania. Pisze o zgwałconych nastolatkach, ale sama nie była zgwałcona, nad czym strasznie ubolewa. Więc kiedy dostaje obsceniczny telefon od nieznajomego, za wszelką cenę chce go poznać , wierząc , ze wyrwie ja z letargu. Problem w tym , że te obraźliwe, wulgarne telefony wykonuje jej zakompleksiony sąsiad, Allen -nudny i mało atrakcyjny. Kiedy więc dochodzi do spotkania, Helen nie potrafi wyjść poza stereotypy, nie chce prawdziwych emocji, stwierdza sucho, że nic z tego nie wyjdzie.
Trish pozornie z nich wszystkich jest najszczęśliwsza. Roześmiana, rozgadana, o wysokim poczuciu zadowolenia, wydaje się być spełniona jako gospodyni domowa i kobieta Te podstawy są jednak kruche. Widać wyraźnie jej rywalizację z Helen o palmę pierwszeństwa w rodzinie, zazdrość , a także niepewność, widoczną choćby w dyskredytowaniu Joy. Stąd jej american dream jest proste i naskórkowe. Lekarstwem na wszystko są leki i jedzenie czerwonego mięsa. Jak nietrwałe i sztuczne jest to szczęście ,okazuje się , kiedy wychodzi na jaw , ze jej mąż jest pedofilem. Nie potrafiła zauważyć nawet dramatu, który rozgrywał się w jej własnym domu
Historie te ,splecione wątkiem rozstających się po czterdziestu latach rodziców sióstr, wysyłającego obrzydliwe telefony Allena i morderczyni stróża, rodzą obraz ludzi zagubionych, wyalienowanych, skrywających w sobie prawdziwe dramaty. Bohaterowie tłamszą w sobie prawdziwe emocje, napiętnowani są frustracjami, depresjami, kompleksami, ułomnościami. Nie radzą sobie z tym. Bill Malpelwood, choć jest psychiatrą , sam chodzi do terapeuty, aby pokonać w sobie pociąg do dzieci. Jego uporczywym , powtarzającym się snem jest wizja sielankowego parku, w którym Bill spokojnie, bez emocji strzela do ludzi z karabinu. W ostatnim śnie na końcu popełnia samobójstwo. Na pytanie psychiatry , jak się z tym czuł, odpowiada, że budzi się szczęśliwy. Problem w tym, że trzeba wrócić do rzeczywistości. .Do udawania , że jest się szczęśliwym .Sam jako psychiatra wysłuchuje zwierzenia zakompleksionego, pozbawionego poczucia wartości Allena Ten wciąż mówi , jaki jest nudny, i widzimy jak słuchający go Bill rzeczywiście się nudzi. I czujemy to też my , widzowie- facet jest naprawdę przeraźliwie nudny. Dlatego nie potrafi komunikować się inaczej niż przez telefon i za pomocą wulgaryzmów.
Bohaterowie nie chcą się jednak przyznać się do tego otwarcie, ukrywając swoje problemy, depresje, pod postacią tytułowego szczęścia. Keep smiling na być antidotum na ich samotność. Dlaczego tak się dzieje? Bo niemal każda próba wyrażenia smutku, kończy się niezrozumieniem.. Co jednak ciekawe, kiedy bohaterowie próbują szukać szczęścia po swojemu, być może w sposób kaleki i nieudolny, ale indywidualny, zostaje to odrzucone. Ci którzy poszukują szczęścia w rodzinie, pieniądzach, karierze są społecznie akceptowani, Natomiast wyjście jakiekolwiek poza te ramy spotyka się ze sprzeciwem.
Solondz pokazuje , że niewielka jest granica między zdrowymi a chorymi, że w dzisiejszym świecie niemal wszyscy cierpią na depresję .Dotyka i odkrywa mroczną stronę niby normalnych ludzi- pedofilia, samobójstwo, zdrada, morderstwo. Mroczną , ale nie demoniczną .Ludzie nadal pozostają ludzcy, zwyczajni, śmieszni, banalni. I to jest chyba najtrudniejsza rzecz do zaakceptowania w filmie Solondza. Są straszni, żałośni, odpychający i na swój sposób sympatyczni. Otyła do granic możliwości Cristina opowiada Allenowi o tym , jak skręciła kark swojemu gwałcicielowi, jak pokroiła go na kawałki i powsadzała do lodówki w foliówkach, jedząc przy tym lody i roniąc łzy. Tak żałosne , że aż śmieszne, jednocześnie jednak niepozbawione dramatyzmu i patosu. Kristina bowiem ,jak mówi ,popełniła zbrodnię z namiętności.
Najwięcej kontrowersji, zresztą niesłusznie, wzbudziła postać pedofila Billa Maplewooda. Z jednej strony widzimy go , jak onanizuje się w samochodzie przy młodzieżowym czasopiśmie, kiedy za oknem widzimy wychodzącą ze sklepu matkę z dziećmi . Ohyda , ale z drugiej strony Bill to dobry mąż i kochający ojciec. Bill, w rewelacyjnej interpretacji Dylana Bakera ,jest postacią wyjątkowo złożoną i trudną do określenia. Daleki zarówno od karykatury , jaki odhumanizowania .Nie tylko dlatego , że potwór usypiający i wykorzystujący kolegów swego syna , próbuje walczyć ze swoimi skłonnościami .i zdaje sobie sprawę z okrucieństwa tego ,co robi. Ale widzimy też autentyczną czułość wobec przyszłej ofiary, kiedy proponuje kanapkę z tuńczykiem, chęć zaimponowania, pewną delikatność , zwłaszcza , że ojciec chłopca to klasyczny faszysta i kretyn . Również w stosunku do syna prezentuje zadziwiającą szczerość i chęć pomocy. Ukoronowaniem tego będzie rozmowa z synem po odkryciu jego zbrodni, gdzie zrewanżuje się synowi szczerością i opowie mu , co zrobił. Scena tak mocna , ze aż niepokojąca . Bo jedyna nadzieja to ucieczka w rozdzierającą prawdę
Bohaterowie Solondza są okropni, groteskowi, ale przecież normalni. Odmieńcy tak, ale nie szaleńcy, dewianci. Scenarzysta i reżyser jednocześnie unika banału i przerysowań .Jednocześnie zbliża nas do tych postaci. Kamera każe nam odczuwać ich fizyczność, słyszymy szept, widzimy pot, przerażenie w oczach. Obserwujemy bohaterów , kiedy się nie kontrolują , kiedy są odsłonięci, nieszczęśliwi -w najbardziej wstydliwych momentach. Większość scen dzieje się we wnętrzach i ma charakter nieco klaustrofobiczny. . to dodatkowy element wzmacniający alienację bohaterów. Jednocześnie jako widzowie jesteśmy w stanie zidentyfikować się z nimi, choć za wszelka cenę tego nie chcemy. Ale widzimy w końcu tylko ludzi rozpaczliwie szukających miłości, a że im nie wychodzi, no cóż .Większości nie wychodzi. Prawdziwe szczęście dla Solondza jest mitem
Pod pozorami normalności u reżysera skrywa się brzydota, pustka, głupota, korupcja umysłowa, obsesja, choroba. Tak jak u Davida Lyncha, z tą różnicą , że mamy u twórcy Happiness znacznie więcej humoru. Bo w zasadzie film można uznać za komedię , tylko że to humor cyniczny, a ironia jest niemal przytłaczająca. Solondz cały czas niemal balansuje na granicy , jest dosadny, prowokujący, miesza patos z grozą i śmiechem. A jednak tej granicy nie przekracza. Bohaterów nie traktuje z pogardą , choć bywa dla nich okrutny, nie demonizuje, jest po prostu szczery.
Hapinnes to dziwny film, specyficzny -naturalistyczny ,ale na krawędzi surrealizmu, śmieszny, ale śmiech co chwila spełza nam z twarzy. To rozpoznawalny język tego reżysera, co ważne- język ,za pomocą którego reżyser dekomponuje standardy amerykańskiego życia. Wnikliwość, prowokacyjność, zwalczanie stereotypów, wycieniowanie charakterów ludzkich, specyficzny humor, bardzo dobre dialogi, no i świetne, jedno z ciekawszych w ostatnim ćwierćwieczu zakończenie. Syn Billa oznajmia całej rodzinie siedzącej przy stole : Miałem wytrysk. Cóż więcej potrzeba do szczęścia ?

środa, 9 lipca 2008

21 gramów





21 gramów życia



Ile żyć przeżyliśmy?
Ile razy umarliśmy? Podobno w chwili śmierci... tracimy 21 gramów naszej wagi. Każdy. Ile się zmieści w 21 gramach? Ile tracimy? Kiedy tracimy 21 gramów? Co tracimy razem z nimi? Co zyskujemy? Co zyskujemy? 21 gramów. Tyle waży pięć dwugroszówek. Tyle waży koliber. Kostka czekolady. Ile ważyło 21 gramów? …



Po takim debiucie jak Amores Perros bardzo się czeka na drugi film twórcy. Było to wyzwanie, tym bardziej ,że 21 gramów zrealizował Innaritu w Ameryce, przy dość dużym budżecie i ze znakomitą obsadą .Film jednych zachwycił, innych pozostawił obojętnych, ale dla wielbicieli Meksykanina na pewno nie była to porażka.



Podobnie jak w Amores Perros zostajemy już na samym początku emocjonalnie zaatakowani, wciągnięci w wir dramatycznych wydarzeń. Reżyser każe nam niemal stopić się z trójką głównych bohaterów .Trzy osoby, które wbrew sobie – lecz w zgodzie z przypadkową koncepcja losu – stykają się ze sobą. Paul Rivers umiera. Ma nieuleczalną wadę serca i tylko przeszczep może uratować mu życie. Zaczyna powoli godzić się z myślą o śmierci, jest zresztą osobą zagubioną ,a jego małżeństwo nie jest udane.Christina Peck jest szczęśliwą mężatką i matką dwóch córek. Po burzliwej przeszłości narkomanki odnalazła wreszcie spokój i swoje miejsce w życiu. Jack Jordan, były przestępca, wrócił do normalnego, uczciwego życia, odnajdując siłę w żarliwiej wierze. Jest także ojcem dwojga dzieci i wydaje się, że jego życie jest ustabilizowane i szczęśliwe.


Pewnego dnia Jack, jadąc samochodem, spowoduje wypadek. Zginie w nim mąż i dwie córki Christiny. Serce mężczyzny posłuży jako organ do przeszczepu dla Paula i uratuje mu życie.
Życie Jacka i Christiny legnie w gruzach. Jack utraci wiarę, a Christina powróci do narkotyków.
Paul rozpocznie nowe życie, ale doświadczenie zbliżającej śmierci zmienia go. Zacznie na nowo szukać sensu życia, postanawia dowiedzieć się, czyje nosi serce. W ten sposób trafi do pogrążonej w depresji Christiny. Połączy ich rozpaczliwe uczucie, a Paul obieca zabić Jacka, w zemście za śmierć bliskich Cristiny.


Losy bohaterów plączą się , łączą , rozchodzą aż do swoistego węzła, który w finale zostanie gwałtownie przecięty. Ariaga , który ponownie był scenarzystą filmu Inarritu uwielbia mozaikowość historii, więc i tym razem otrzymujemy film o zachwianej chronologii opowiadanych wydarzeń .Przestawienie kolejności wydarzeń nie dotyczy już poszczególnych wydarzeń, ale całej historii. Fabuła filmu zaprezentowana jest w formie pojedynczych fragmentów, które w pozornie bezładny sposób mieszają ze sobą przyszłość i przeszłość bohaterów. Nie jest to jednak czcza zabawa. Odrzucenie fabularności i pewna epizodyczność są świadomym pójściem w psychologizm. Zostajemy sami z emocjami bohaterów, ich gestami, słowami, twarzami .Kamera praktycznie cały czas podąża za aktorem, przygląda mu się pod każdym kątem, wręcz go podgląda. Obserwuje jego reakcje, zmagania, bóle i rozterki. Rozbite elementy razem nabierają zupełnie nowego znaczenia, tłumacząc zachowania i wspólne relacje bohaterów, powstałe na skutek przeżytej tragedii. Bo ta zdawałoby się nieprawdopodobna historia tworzy tak naprawdę obraz naszego życia, z którego często pamiętamy takie właśnie pourywane sceny, drobne wycinki zdarzeń przywołujące zarówno radosne, jak i bolesne wspomnienia, które składają się na ludzką egzystencję .Taka konstrukcja ukazuje również ,jak wielkie wątpliwości, dramatyczne pytania stoją za każdym wyborem bohaterów. Do każdego czynu prowadzą skomplikowane drogi po labiryncie życia.


To nieprawda, że sposób opowiadania odciąga od samej treści, raczej intensyfikuje doznania. Owszem śledzenie całości poszczególnych elementów i łączenie ich nie jest łatwe, ale z upływem czasu nie tylko docenia się rewelacyjny montaż i bogactwo scenariusza, ale otrzymujemy możliwość , rzadką przyjemność odczucia tego, co starożytni Grecy określali mianem katharsis. Stan napięcia emocjonalnego jest tak silny, że musi w konsekwencji prowadzić od oczyszczenia. 21 gramów to czystej wody dramat , rozegrany na najwyższych nutach emocji, sięgający po patos. W tę koncepcje wpisuje się brawurowa gra aktorska .Sean Penn, Benicie Del Toro i Nami Watts prezentują pewna koturnowość, teatralność, manieryczność. Nigdy jednak nie zahaczają o groteskę i sztuczność. Taki rodzaj aktorstwa idealnie pasuje do tragizmu zaaplikowanego przez Inarritu. Podobnie jak cała surowość formy .Brak tu i energii ,i pulsującej barwy Amores Perros. Nie tylko dlatego, że przenosimy się z tętniącego życiem Mexico City na amerykańskie przedmieścia, ale również dlatego, że tragedię grecką cechuje pewna lakoniczność scenograficzna, dekoracyjna surowość. Poprzez specjalną obróbkę filmowego negatywu uzyskano kolorystykę o określonym nasyceniu. Zastosowano specjalny proces chemiczny wywoływania negatywu polegający na opuszczeniu jednego etapu wywoływania taśmy - po to aby uzyskać efekt "wybielonych" zdjęć . Kiedy losy bohaterów się komplikują, ma to odzwierciedlenie w zdjęciach - są bardziej "brudne". Ich sytuacja ma również odzwierciedlenie w pracy kamery (kadrach i ujęciach). Kiedy akcja się uspokaja, również kamera się uspakaja i zdjęcia przyjmują inny charakter - bardziej tradycyjny. Innaritu skupia się więc na aktorach, tło czyniąc ziarniste i matowe .Stonowane, ponure barwy dopełniają mroku życia


Dramat oglądanych ludzi jest przekonywujący i emocjonalnie przygniatający. Co może jednak ważniejsze – wpisuje się w moralno – egzystencjalne rozważania. Tytułowe 21 gramów to waga o jaką ponoć zmniejsza się ciężar ciała w chwili śmierci. Czyżby dusza? Czym jest owo 21 gramów, czyli co tak naprawdę dzieje się w chwili śmierci? Inarritu nie daje na to odpowiedzi, bo oczywiście nie może – ale zdaje się sugerować, że w niej może być jedyna szansa na osiągnięcie poczucia pewności. Oczywiście traktowanie 21 gramów jako czystej wykładni duszy jest bez sensu, chodzi raczej o wagę życia, ile ono znaczy w obliczu śmierci. Inarritu zanegował bowiem sens życia, pokazał ludzi jako istoty napiętnowane nieprzewidywalnymi wyrokami losu .Pokazał ,że kiedy tracimy wszystko, powrotu do normalności nie ma . Jak mówi którymś momencie Jack : Nie umiem tego wymazać , nikt nie umie. Ciężar winy jest przygniatający i niezmywalny. Jednak meksykański reżyser nie zanegował sensu śmierci. Śmierć stawia nas przed elementarnymi pytaniami. Zwłaszcza, że łączy się tu nierozerwalnie z koncepcją przypadku, który bawi się bohaterami jak marionetkami . To odwieczne zdumienie, protest, magiczne zaklinanie – TO NIE PRZYDARZYŁO SIĘ NAM. Ale to się przydarza, nam , wszystkim, zawsze Inarritu stawia więc bohaterów przed największymi dramatami - utratą najbliższych, próbą odkupienia swoich win, palącym pragnieniem zemsty. Kiedy niebo spada na ziemię i okazuje się jeszcze puste, nie ma już powrotu. Życie nie toczy się dalej , tak po prostu – powie Christina ojcu na pogrzebie.


Twórcy filmu próbują w ten sposób skłonić nas do rozmyślań dotyczących naszej postawy wobec Boga, kruchości ludzkiego życia i ulotności szczęścia. Rozmyślań o tym, jak niewiele trzeba, aby w jednej chwili nieodwracalnie zmienić swój los. Film pokazuje ,jak w ułamku sekundy zawalił się cały świat człowieka, który nie jest w stanie wytłumaczyć sobie cierpienia, które go dotknęło i podać jakiegokolwiek wzoru matematycznego wyjaśniającego ten stan rzeczy, całkowicie wątpiąc w sens dalszego życia i wszelką siłę wyższą . Bo Bóg jawi się tutaj jak sędzia boczny , który patrzy i odgwizduje spalone. Jeden ruch, jedna gest, jedna sekunda ,mgnienie oka decydują o tym, czy znajdujemy się w piekle czy raju. Tylko , jak się bać wiecznego potępienia, skoro piekło jest tutaj , na miejscu - w umyśle , wspomnieniach, sercu. Obrazie własnych dzieci- jak w przypadku Jacka. Własnym życiu – jak w przypadku Paula, w nielubianych czerwonych sznurówkach , w których zginęła jedna z córek Cristiny. Jak się uwolnić od tego? Jak żyć w świecie , w którym jeden drobny element zamienia ludzki byt w katorgę bólu , cierpienia, wyobcowania. Chwila nieuwagi czyni z Jacka mordercę ,jeden telefon spowoduje śmierć trójki ludzi, a życie Paula zależy od czyjeś śmierci. Cienka jest granica tutaj między życiem a śmiercią , miłością a nienawiścią .


21gramów ” to opowieścią o istocie człowieczeństwa, o poszukiwaniu sensu, o granicy bólu, o ciężarze winy, o odkupieniu i odrodzeniu .Opowieścią wstrząsającą, przerażająco smutną. Na zawsze zostaje w głowie ostatni obraz filmu, zdewastowany, zabrudzony, pusty basen zimową porą . Zimny niebieski kolor , niemal siny, znamionuje gorycz, żal i śmierć . Ale też zostają w głowie słowa wenezuelskiego poety , przywołane przez Paula :

ZIEMIA DRGNĘŁA , ABY NAS DO SIEBIE ZBLIŻYĆ , ZAKRĘCIŁA SAMA I W NAS, AŻ SPRAWIŁA, ŻE OBYDWOJE ZNALEŹLIŚMY SIĘ W TYM ŚNIE

niedziela, 6 lipca 2008

California Dreamin




NA WSCHÓD OD MARZEŃ


Podobno Cristian Nemescu był jednym z najzdolniejszych rumuńskich reżyserów. Był, bowiem zginął tragicznie w czasie postprodukcji swojego debiutu California Dreamin. Nie dowiemy się więc , czy rzeczywiście stałby się siłą napędową rumuńskiej kinematografii, nie ulega natomiast wątpliwości, że jego film jest niebanalny i niezwykle ciekawy. Nam, Polakom , natomiast pozostaje tylko zazdrość , bo takie dzieła mogłyby i powinny powstawać u nas.



Sam pomysł jest prosty i stary jak świat- opiera się na konfrontacji dwóch odrębnych światów. Do małej wioski rumuńskiej Capalnity trafia pociąg NATO z radarem, mającym posłużyć jako element tarczy antyrakietowej do szybszego zakończenia wojny w Jugosławii, a wraz z nim grupa amerykańskich żołnierzy. Zawiadowca stacji Doiar zatrzymuje pociąg i kieruje na bocznicę , gdzie stoi kilka dni .


Pomysł ten pozwolił Nemescu sportretować rumuńską prowincję , żeby nie powiedzieć zadupie .Jesteśmy pośrodku kraju, w miejscu, w którym nic się nie dzieje, zapomnianym przez Boga i ludzi ; takie swoiste Nigdzie. Reżyser zgrabnie, bez przesady i nadmiernej szczegółowości pokazuje świat zapadły, brzydki, nędzny. Główną ulicą spacerują krowy, puby wyglądają jak dwadzieścia lat wcześniej, a na ulicach królują stare dacie. To świat anachroniczny, z zamierzchłej epoki, tu czas się zatrzymał, a razem z nim większość mieszkańców. Tutaj się w szkole uczą hiszpańskiego, a szczytem marzeń jest sprzęt hi fi ; trzeba jeszcze dodać do tego podupadająca fabrykę .Wszystko dzieję się tu wolno, ospale. Robotnicy strajkują , ale bez przekonania i leniwie, pociągi się okrada, ale bez większego strachu czy emocji .Doiaru , miejscowy gangster, to w rzeczywistości zawiadowca stacji, mieszkający samotnie z córką ; wygląda jak cieć i nawet nie ma broni. Młode pokolenie, choćby córka Doiaru ,Monika, chce oczywiście uciec , ale trudno tu mówić o jakimś buncie czy zdegenerowaniu. Ot taki sobie mały, zapyziały światek, który powinien zniknąć z powierzchni ziemi.


I w tę martwą rzeczywistość trafiają żołnierze amerykańscy ze swoim wielkim światem , NATO , wojną w Kosowie, profesjonalizmem i techniką .Zatrzymanie pociągu wydaje się z dzisiejszej perspektywy niemożliwe, absurdalne. Domiaru jednakże po prostu zabiera lokomotywę i odstawia pociąg na bocznicę .Bo jesteśmy w Rumunii. A dokładnie w Caplanicy- dlatego Doiaru może sobie pozwolić wykrzyczeć amerykańskiemu dowódcy: pieprzyć USA, pieprzyć NATO, pieprzyć Billa Clintona i tych ku… z Bukaresztu. Bo to jego stacja. Zawiadowca głupi nie jest, swoją władzę opiera na biurokracji. Pociąg ma namaszczenie samego premiera, ale nie ma papierów celnych .Więc nie przejedzie, bo prawo to prawo, a w Rumunii prawa się przestrzega. Nim wiadomość dotrze wyżej , nim pokona indolencję urzędników i rozstrzygnie się , do koga należy decyzja, mija kilka dni. A jeszcze trzeba wydać papiery. Wreszcie musi się do tej zapadłej dziury pofatygować minister spraw wewnętrznych. W kapitalnej scenie rozmowy ministra z prostym kolejarzem ,wygrywa ten drugi


Przymusowy postój Amerykanów staje się szansą dla małego miasteczka. Każdy próbuje coś dla siebie wygrać .Burmistrz postanawia jeszcze raz urządzić obchody rocznicy miasteczka, aby przekonać Amerykanów do inwestycji i zrobić reklamę , robotnicy mają możliwość protestować przed zagraniczną publik, młode dziewczyny po prostu kogo podrywać , a córka Doiaru szansę w końcu wyjechać . To szansa dla wszystkich. Ten mariasz Wschodu z Zachodem, starego z nowym przynosi wiele zabawnych , często groteskowych sytuacji. Czuję się w wielu partiach ducha Kusturicy, choć nie można tu mówić o ślepym naśladownictwie .Podobieństwo przede wszystkim widać w całej palecie barwnych postaci specyficznego świata prowincji. Nie znajdziemy też u Nemescu satyrycznej złośliwości. Raczej realizm, psychologiczne pogłębienie, jeśli wynaturzenie , to dość subtelne. Łatwo takich bohaterów było wykpić , ośmieszyć , , uczynić karykaturami .A tu zarówno z jednej , jak i drugiej strony narodowościowej spotykamy postacie dalekie od stereotypów. Burmistrz może wydaje się momentami głupawy i śmiesznawy, ale nie jest to typ łapówkowicza, ma dobre intencje wyciągnięcia miasteczka z biedy, jest na swój sposób obrotny i przedsiębiorczy. Jeszcze ciekawiej wygląda osoba Doiaru. Kocha swoją córkę , którą sam wychowuje po śmierci żony. Potrafi być wyrozumiały, sentymentalny, jest niegłupi, zna język angielski. Kochający ojciec , wnikliwy obserwator, może nawet idealista. Jego motywy zatrzymania pociągu są niejednoznaczne. Nie chodzi o pieniądze , bo łapówkę w postaci 2000 dolarów odrzuca. Wydaje się , że bliski prawdy jest amerykański dowódca Jones, kiedy mówi ,że zawiadowca chce po prostu udowodnić wszystkim, kto tu rządzi. Ale to wydaje się za mało .W zasadzie obecność Amerykanów jest mu nie na rękę , choćby ze względu na romans jej córki z sierżantem .Ale nawet wtedy , kiedy minister grozi mu wyrzuceniem z pracy, mówi :nie. To dlaczego to robi, skoro ma tak dużo do stracenia? Chodzi o zasady, a te kryją się za ambiwalentnym , ale bardzo emocjonalnym stosunkiem Doiaru do Amerykanów. Dobrym tropem okazuje się prolog filmu rozgrywający się pod koniec II Wojny Światowej. Doiaru był dzieckiem, które z utęsknieniem wyczekiwało nadejścia Amerykanów, wyzwolenia nie tylko spod okupacji niemieckiej ,ale też wprowadzenia demokracji : Czekałem aż przybędą Amerykanie, aby ocalić nas przed Niemcami, Rosjanami , rządami Ceausescu. To śmieszne, że w końcu się pojawiliście. Lepiej późno, niż wcale. Rosjanie zabrali mu rodziców, dzieciństwo, marzenia. A Amerykanie nigdy nie przyszli, zostawiając pamiątkę w postaci bomby , która zresztą wybucha w odpowiednim momencie. W jego postępowaniu jest więc i rodzaj zemsty za stracone życie, jak i realizacja marzeń z dzieciństwa, miłość łączy się z nienawiścią.


Takich problemów nie ma Monica. Nieskażona historią , odnajduje pomost między tym dwoma światami, najprostszy, ale też najłatwiejszy kod porozumienia - miłość Wątek miłosny tylko pozornie wydaje się banalny. Z jednej strony rozpieszczona pannica , nienawidząca ojca i chcąca za wszelką cenę uciec .Z drugiej strony amerykański żołnierz, młody i przystojny, który złapał okazję na łatwe zaliczenie panienki. Ale już sposób komunikowania się między nimi jest specyficzny. Dialog miłosny odbywa się za pomocą tłumacza, zakochanego w Monice koledze ze szkoły.- który akurat nie ma ochoty , aby ta dwójka kontynuowała związek. I choć wiemy , że on zostawił kogoś w Ameryce, a ona chce go wykorzystać do wyjazdu, rodzi się między nimi czyste, niewinne uczucie, nieskażone ani słowami, ani obietnicami .I to w końcu Monika okaże się najdojrzalsza z całego miasteczka ,dojrzalsza także od swego amerykańskiego kochanka. Zamiast numeru telefonu na dłoni narysowała mu słoneczko. Te kilka dni pozwoliło jej dojrzeć , zrozumieć pewne rzeczy. Nie widzi w Amerykanach utopijnej szansy na wyrwanie się z tego miasteczka, rozumie , że należy wziąć sprawy w swoje ręce.


Film ogląda się wspaniale. Momentami odnajdujemy czystą groteskę , momentami liryczny ton, momentami naturalistyczną dosadność. Daleki od banałów ofiarowuje nam dużo emocji, ale też ciekawych spostrzeżeń . Przymusowa wizyta Amerykanów w mikroskopijnym miasteczku rumuńskim uświadamia nam , że w zasadzie jesteśmy tacy sami. Okazuje się , że jak zrzucimy uniform zachodu i Wschodu , łatwo znajdujemy porozumienie. Kapitan pochodzi z Ohio, więc pewnie z amerykańskiego odpowiednika Capalnity. A jak przyjrzymy się mu bliżej , okaże się , że jest podobny do Domiaru. Też samotny, też ambitny, posiadający pewne zasady. Obaj pod maską władzy skrywają swoje wrażliwsze oblicze. Może dlatego tak łatwo nawiązują kontakt, tak łatwo się im rozmawia. Mogliby być przyjaciółmi, jednak w finale staną po przeciwnej stronie. Jones podburza miasteczko przeciw Doiaru. Niemal jak w klasycznym westernie, mieszkańcy wspólnie stają przeciw temu, który jest według niego sprawcą całego zła. Problem w tym, że Amerykanie mieli być ochroną buntowników przed policją sprzymierzoną z Doiaru. Ale kiedy dochodzi do konfrontacji, Amerykanie są już w pociągu , który rusza w drogę dzięki interwencji ministra. Dochodzi do krwawej jatki, której ofiarą staje się sam Doiaru. Słowa Jonesa okażą się obosiecznym mieczem. .Zostaje uwolniona chęć działania, ale i przemoc. Happy endu nie będzie- Amerykanie znów złożyli obietnice , których nie dotrzymali, znów nie przyszli, znów zawiedli. Znów zajęci swoimi sprawami, odwrócili się plecami.


Nemescu ukazuje , ze Rumunia musi sama uporać się ze swoimi reliktami, przestać wierzyć w cud , który ma przynieść zachodnia cywilizacja. I tak trzeba chyba odczytać zakończenie filmu. Nadzieja Rumunii kryje się w młodym pokoleniu, które w wyniku ścierania się różnych kręgów kulturowych , może wyzwolić się z ograniczeń ,może połączyć przeszłość z przyszłością .Może ono zrealizuje Kalifornia dreamin


Film Nemescu to satyra Na Europę wschodnią , satyra smutna i delikatna, o epickim oddechu. Farsa, której odcienie nabierają znamion dramat. Po prostu wielkie kino.


piątek, 4 lipca 2008

Na skróty


-->
APOKALIPSA CODZIENNOŚCI


-->
To był jeden z najlepszych powrotów w dziejach kina.U progu siedemdziesiątki Robert Altman nie tylko osiągnął zaskakującą świeżość, błyskotliwość formy, ale stworzył, moim zdaniem, najlepszy swój film- Na skróty.

 Inna sprawa, że sukces obraz zawdzięcza też opowiadaniom Raymonda Carvera, na których Altman oparł scenariusz. Mistrz literackich miniatur, będących zapisem przemian kulturowo – obyczajowych w Ameryce, okazał się idealnym tworzywem dla wyobraźni reżyserskiej twórcy Gracza. Oszczędna, chłodna narracja, dbałość o szczegół, zmysł obserwacji, minimalizm i ukazywanie zwykłych ludzi – to jakby literacki odpowiednik Altmanowskiej kreski filmowej. Opowiadania Carvera pozwoliły mu również zastosować znaną choćby z Nashville kompozycję mozaikową. Ponad dwadzieścia postaci wiąże ze sobą niemal niezauważalną, ale jednocześnie silną nicią .Kreując polifoniczną wizję świata, nie zaniedbuje żadnej postaci, żadnego szczegółu. Nie znajdziemy w filmie także żadnej zbędnej sceny- każda jest sama w sobie esencją, znakiem interpretacyjnym. Zresztą wszystkie opowiadane historie stanowią pewną zwartą całość, a jednocześnie są dopowiedzeniem, kontrapunktem do innych historii. Jak w puzzlach- nawet dziwne kształty w końcu znajdują swoje dopełnienie. Co ważne- historie pozbawione początku i końca, stają się tylko pewnym drobnym wycinkiem, który każdy z nas może odnieść do jakiegoś etapu w swoim życiu, wpisać w swoją egzystencję. I jeszcze jeden atut formalny filmu- świetnie dobrana obsada aktorska. Każda postać to mała perełka charakterologiczna; moje ulubione- to Tim Robbins jako bucowaty policjant i Julianne Moore jako malarka .

W filmie spotkamy doskonały przekrój społeczny i osobowościowy. Znajdziemy różne stany społeczne, profesje, style życia, charaktery, ale i etapy życiowe oraz konfiguracje międzyludzkie. Wszystkie te osoby tworzą mikroświat amerykańskiego społeczeństwa, ale też każdego innego, do którego zastosujemy pojęcie stabilizacji. Dodajmy mikroświat tuż przed katastrofą. Ten element apokaliptyczny, zresztą w nieco groteskowym ujęciu, oddaje swoista klamra. Film rozpoczyna nocny obraz helikopterów i samolotów krążących nad miastem Los Angeles. To swoista bitwa, ale tym razem z muszką owocówką. Brzmi śmiesznie, ale głos spikera patetycznie określa to jako wojnę i zadaje pytanie, które potem pobrzmiewa dziwnym echem- czy można ją wygrać? A ponadto rozsiewane środki owadobójcze, mimo zapewnień, mogą być rakotwórcze. Ten nastrój histerii, tylko podskórnie, ale widoczny jest przez cały w film aż do finału, który wieńczy nieduże, ale jednak trzęsienie ziemi.

Apokaliptyczny ton? Tak, ale zawarty w codziennym banalnym bytowaniu bohaterów. Na naszych oczach rozsypuje się ten wydawałoby się gładki światek normalnych ludzi. Kondensacją tego jest historia pilota śmigłowca Stormy Weathersa, który pod nieobecność byłej żony, dokonuje całkowitej dezintegracji jej mieszkania. Metodycznie, bez emocji, za pomocą piły mechanicznej niszczy wszystko, nie pozostawiając przy życiu nawet sukienek"ukochanej". To odwrócenie stabilizacji, o którą zabiegają bohaterowie za wszelką cenę. Ich uporządkowane życie ma być próbą ucieczki od problemów, traum, przeszłości. Stabilizacja ta jednak jest wyjątkowo krucha. Kiedy garda opada, widzimy już tylko chaos, bezradność , frustracje, agresje. Na przykład małżeństwo Wymanów wydaje się idealne. Bogaci, realizujący się zawodowo, pozbawieni problemów. A jednak on od trzech lat nie potrafi uwolnić się od myśli, że żona go zdradziła. Pytanie, czemu czekał trzy lata nim to wykrztusił? Bał się zniszczyć stworzony obraz związku czy bał się, że nie udźwignie prawdy? Pytanie, czy w ogóle chodzi o prawdę czy tylko o potwierdzenie swych podejrzeń. Na rewelacje żony reaguje rozpaleniem grilla, bo właśnie przychodzą goście. Nic się nie zmieniło. Jeszcze wyraźniej ten rys widać na przykładzie rodziny Finniganów. On robi karierę jako prezenter telewizyjny, dla niej problemem największej miary jest wybór i udekorowanie tortu dla syna. Dopiero wypadek samochodowy ich synka ukazuje ich bezradność, niemoc wobec życia.

Małżeństwo u Altmana to w ogóle smutny, przygnębiający obraz. W zasadzie nie widzimy za bardzo emocjonalnego spoiwa, które łączyłoby ludzi w pary. Przyzwyczajenie, strach przed samotnością, wymóg społeczny w najlepszym razie, bo czasami mamy wrażenie, że bohaterowie nawet się nie lubią. Na pewno małżeństwo nie jest źródłem radości i szczęścia. Związki są tu skazane na obojętność, niezrozumienie i zazdrość. Albo się rozpadły, albo dogorywają ( przy czym mogą dogorywać bardzo długo), albo zachowują beznamiętne status quo. Co ciekawe frustracja dotyka zarówno małżeństwa bezdzietne, jak i wielodzietne, z nizin, jak i wyżyn społecznych. Wspomniane małżeństwo Wymanów nie tylko wierci robak zazdrości, ale okazuje się, że małżonkowie reprezentują  dwa różne światy, różne osobowości, temperamenty, które nie za bardzo znajdują wspólną płaszczyznę. Policjant ,Gene Shepard, zniechęcony życiem rodzinnym, zdradza żonę na lewo i prawo, opowiadając jej coraz bardziej niestworzone historyjki. Była żona Weathersa poszła jeszcze dalej, bo oszukuje już swojego kochanka, aby spotkać się z innym mężczyzną.

Nie lepiej prezentują się stosunki między dziećmi a rodzicami, ukazując dysfunkcyjność rodziny. Dzieci to hałas, zamieszanie, bałagan, problem; są niepotrzebne, zbyteczne, najczęściej przeszkadzają. Nawet jeśli dorastają. Tak jak w przypadku Tess i Zoe Treiner. Obie są artystkami, obie samotne, obie mieszkają w tym samym domu, ale nie potrafią nawiązać kontaktu. Matka swoje żale topi w alkoholu, bagatelizując samotność i depresję córki. Ojciec prezentera widzi swojego wnuka po raz pierwszy wtedy, kiedy ten umiera. Więzi rodzinne są kruche , nietrwałe, ludzi obojętni i obcy .Kompozycja Altanowskiej układanki pozwala pokazać tych ludzi razem, ale na krótki czas, po czym ludzie ci rozmijają się .Nie tworzą całości, bo nic ich nie łączy. A jeśli się spotykają, nie bardzo wiedzą dlaczego, jak w przypadku Wymanów. Zapraszają do siebie poznaną na koncercie parę, nie tylko nie mając pojęcia, kim są, ale nawet nie mając na to ochoty. Oczywiście obowiązek towarzyski, mimo obopólnej niechęci, zostanie dopełniony.

Przerażająca jest ta powierzchowność bohaterów. Trywialni, bez godności, bez współczucia, bez refleksji nad swoją egzystencją, nie zdają sobie nawet sprawy, jak beznadziejny jest ich żywot. Nie potrafią też uciec z pułapki, bo życie jest dla nich pułapką. Drzemiąca w nich pustka, znużenie, rozpacz wyłażą każda szczeliną. Próbują je ukryć, zatuszować , zbagatelizować. Pośpiechem, banałem, alkoholem, seksem. Ich filozofia jest prosta- hedonizm. Zamiast miłości- kopulacja, zamiast prawdy- fikcja, zamiast etyki- próżnia. Ale wystarczy drobna rzecz, wydarzenie niemal bez znaczenia, a wszystko zaczyna się rozłazić , pękać w szwach, rozpadać .Obojętność matki na śmierć synka sąsiadów doprowadzi Zoe Treiner do samobójstwa. Nierozładowana frustracja seksualna czyściciela basenów zaowocuje bezsensownym mordem. Agresja, nienawiść, złość biorą się z niedojrzałości bohaterów, infantylizmu i bezradności.

Być może dlatego tak bardzo uciekają od swojego życia w życie innych. Jedna z bohaterek używa kluczowego określenia- rzeczywistość wirtualna. To coś, co jest prawdziwe, ale nie całkiem. Dokładnie jak z ich egzystencją. Bo Altmanowskie ludziki żyją iluzją. Może dlatego jedno z małżeństw tak chętnie przebywa w mieszkaniu sąsiadów, które dostali pod opiekę pod nieobecność właścicieli. Pewnie nieprzypadkowo jedna z bohaterek jest clownem, a inny charakteryzatorem. Uniform policjanta czy dziennikarza to tylko przebranie. Bo życie bohaterów to gra, maskarada, tworzenie wizerunku człowieka zadowolonego, szczęśliwego, równie nieudolnie jak wszystko w ich banalnym bycie.
Największy zarzut, jaki można im postawić, dotyczy podstawowych wartości, że są bezradni w tych sytuacjach, kiedy powinien zadziałać instynkt moralny, ludzki odruch przyzwoitości, elementarne człowieczeństwo. Najlepszym przykładem, ale i najbardziej wstrząsającym jest historia trzech wędkarzy, którzy w wodzie znajdują zwłoki młodej dziewczyny. Proste głosowanie – ryby czy topielica- rozstrzyga sprawę. Przywiązują zwłoki do korzeni drzewa i przez trzy dni wędkują , piją , grają w karty, rozmawiają jak gdyby nigdy nic. I nie widzą w tym nic złego. To normalni ludzie, mają rodziny, pewnie dzieci,  uważają się za dobrych obywateli i uczciwych ludzi. I dlatego tak bardzo szokuje ich zachowanie. Altman pokazuje w ten sposób, że choroba dotyczy nas wszystkich.

Altman zadaje pytanie, czy może coś bohaterów uratować, czy mogą uniknąć katastrofy. Odpowiedź  której udziela, jest jednoznaczna- NIE. Bohaterowie tworzą współczesny dance macabre, korowód żywych trupów, który zmierza donikąd. Bo tych kilka upalnych dni niczego bohaterów nie nauczyło, przynajmniej większości. Dostali ostrzeżenie, ale je zbagatelizowali. Zobaczmy, że trzęsienie ziemi większość bohaterów zaskoczyło, kiedy się bawili, radowali, pili, tańczyli; jedni byli na pikniku, inni w jacuzzi. Są jak ludzie w wierszu Miłosza Piosenka o końcu świata: "Nie wierzą, że staje się już", że ich własna apokalipsa odbywa się każdego dnia. Dlatego ostatnia scena to picie tequilli i zagryzanie cytryną. Bo takie jest życie,mocne, wypalające, gorzkie, a na końcu zostaje kwaśny posmak, wykrzywiający twarz, który ma ukryc cierpkośc

Tonacja filmu jest idealnie wyważona. Film można byłoby uznać niemal za komedię, gdyby nie potężna dawka ironii i goryczy. Altman nie oszczędza swoich bohaterów, pokazuje ludzi na jałowym biegu, zdegradowanych, bezmyślnych. Ogląda ich niegodziwości i słabości. Ale – i to chyba największy sukces filmu- rozumie ich. Nie pozostaje chłodnym obserwatorem. Towarzyszy bohaterom w ich bezmyślnej wędrówce, przygląda się z wnikliwie, bez pobłażliwości, ale z wyrozumiałością. Czyni ich nam bliskich. Pozwala nam to na współczucie, są przecież tak podobni do nas. Uniknął więc twórca Nashville prostej karykatury. Pozwolił dostrzec minimalne drgawki człowieczeństwa, odrobiny braterstwa. Żona jednego z wędkarzy idzie na pogrzeb zamordowanej dziewczyny. Piekarz, wcześniej psychicznie znęcający się nad Finniganami anonimowymi telefonami, koi ich ból ciastem i słowem przepraszam. Niewiele tego, ale ważne, że można przełamać niemoc, że człowiek nie jest bezsilny. W tym zdegradowanym świecie jednak tylko nieliczni próbują bronić się przed porażką, ale nie wiedzą jak. I oni najszybciej ponoszą klęskę . Tak jak wiolonczelistka czy synek Finniganów. Wrażliwość pozbawia ich ochrony,  a prymitywna , obrzydliwa codzienność po prostu pożera.

Bo jak napisał Carver w opowiadaniu „Lemoniada”- „Śmierć przeznaczona jest naszym umiłowanym”. A reszcie "miłościwie darowane jest dalsze życie”.