KRZYK WOJNY
Nie
ukrywam, że uwielbiam pierwszą scenę filmu. Budzący się poranek. Mglisty,
księżycowy pejzaż zniszczenia. Ze światła wyłania się nieokreślona postać,
w której dopiero po kilku sekundach
rozpoznajemy jeźdźca na koniu. Jak widmo majestatycznie przemierza krainę
śmierci, pełną zniszczonych czołgów i martwych żołnierzy. Bezruch, pustka,
cisza i pogorzelisko. Jest w tej scenie coś nierealnego, niemal poetyckiego.
Jakby jeździec był znakiem innego porządku, bytem z innej rzeczywistości.
Metafora śmierci przychodzi na myśl jako najbardziej oczywista. Tego wrażenia
nie zburzy fakt, że na koniu siedzi niemiecki oficer, który na naszych oczach
zostanie zadźgany w brutalny sposób przez głównego protagonistę filmu- Dany’ego
Colliera. Sam akt zabójstwa jest niespodziewany i dynamiczny. Gwałtowność i
okrucieństwo śmierci występuje tu w opozycji do niemal statycznego początku,
naznaczonego ciszą i spokojem. Naturalizm sceny niby niszczy harmonię
początkowej sekwencji, ale zostaje ona
przywrócona czułym gestem amerykańskiego żołnierza wobec konia. Collier
zdejmuje z konia uprząż i puszcza zwierzę wolno. Ta scena ma w sobie surowe
piękno i jest metaforycznym lustrem wojny, jej esencjonalnym znakiem. Silnie
nacechowana symboliką nie daje o sobie zapomnieć, zwłaszcza, że motyw konia
wróci w późniejszych sekwencjach. To wszystko pozwala stwierdzić, że nie mamy tu do czynienia z
kaprysem formalnym reżysera, a świadomą konstrukcją dramaturgiczną.
Bezapelacyjnym
atutem filmu jest jego scenariusz. Film nie wyróżnia jednak ani skomplikowana
linia narracyjna, ani intrygujące zabiegi kompozycyjne. Furia jest przykładem klasycznej budowy i po prostu
przywraca wiarę w dobrze
opowiedzianą historię. Wspomniana scena spełnia rolę ekspozycji. Niezależnie od
metaforycznego ładunku, pozwala w klarowny sposób poznać bohaterów, a także relację między nimi. A
bohaterem jest załoga amerykańskiego czołgu Furia ukazanego w zwycięskim
pochodzie Aliantów na Berlin. Jest kwiecień, do końca wojny zostało kilkanaście
dni, Alianci są o krok od zwycięstwa. Tego wszystkiego jednak nie czujemy.
Bohaterowie nie tylko wyglądają na zmęczonych, ale na przegranych, jakby ich
świat się kończył. Pejzaż od początku nosi znamiona apokaliptyczne. Brzydota
uderza od pierwszych ujęć, a kolorystyka, brązowo-szara, uderza swym zimnem i ponurością. Opustoszałe pola,
wiejskie drogi, błotniste, zdegradowane pejzaże i okrutna proza życia. Pochód do zwycięstwa ma bardzo gorzki posmak.

Potwierdza
to jego stosunek do Normana. Nie ma w nim złości czy nienawiści, co najwyżej
irytacja. A i ona nie dominuje. Po zmuszeniu Normana do zbrodni zachowuje się
jakby nic się nie stało, a nawet z surową ojcowską troską radzi mu coś zjeść.
No właśnie dość szybko pragmatyczne podejście do nowego członka załogi zaczyna
przypominać ojcowsko- synowskie relacje. Jak mówiłem – proces wychowawczy jest
przyśpieszony i nieco drastyczny, ale tu nie ma czasu na przemowy i mądrości
życiowe z książek. Jutra może już nie być.
Ciekawe
wydaje się pytanie- skąd ta troska i niemal ojcowskie uczucia sierżanta do tego
młodego chłopaka. Może to, co jest
słabością Normana, jest też jego siłą. Jest jeszcze nie skażonym
wojną młodym idealistą, który wierzy w
człowieka i harmonię świata. Może paradoksalnie Dan chce ocalić w nim to, czego
sam i jego towarzysze już nie posiadają
i nigdy nie odzyskają.
Bardzo
ciekawą, jeśli nie kluczową dla całego filmu okazuje się kolejna scena,
bynajmniej nie militarna. W wyzwolonym miasteczku, kiedy wokół odbywa się
pijacka zabawa zwycięzców, dowódca zabiera swojego podopiecznego do mieszkania
dwóch Niemek. Ta scena potwierdza wartość scenariusza. Z punktu widzenia
widowiskowości nie tyle jest zbędna, co za długa. Jest oczywistym oddechem po
dynamicznych scenach walk, ale spełnia przede wszystkim niezbywalną wartość
dramaturgiczną. Jest kluczowa z kilku powodów. Tu Norman przekroczy magiczną
granicę dorosłości. Nie tylko doświadczy inicjacji seksualnej, ale też poczuje
smak straty i bólu z tym związanego. Ten przyśpieszony kurs uczyni go istotą
świadomą, naznaczoną doświadczeniem i etycznie skomplikowaną. A to pozwoli mu w
finale już nie być bezwolną marionetką i
dokonywać wyborów na miarę jednostki.
Staje się nie tyle żołnierzem, co człowiekiem.
Scena
posiłku wydaje się jednak niezbywalna przede wszystkim w konstruowaniu postaci
sierżanta. Ta enigmatyczna postać, pozbawiona niemal historii, wpisująca się
dotychczas w archetyp odwiecznego wojownika, nabiera tutaj rysu ludzkiego i
zostaje obarczona pewną prawdą
psychologiczną. Jednocześnie Ayer uniknął jakiejkolwiek dosłowności,
zaledwie kilka elementów pozwala nam snuć pewne tezy interpretacyjne. Brad Pitt
rozgrywa tę scenę wirtuozersko, na najbardziej delikatnych nutach. Nic nie jest
tu oczywiste, napięcie trwa od początku do końca tej sceny. Nie tylko nie
wiemy, co się stanie, ale też nie poznamy myśli bohaterów, a jedynie ich
zalążek. Scenę można by wpisać w oczywisty schemat odpoczynku wojownika, który
po trudach wojennych szuka spokoju i wytchnienia. Obecność Normana jednak
zmienia punkt ciężkości. To raczej zabawa w dom, gdzie gospodyni podaje kawę w
filiżankach, a pan domu przynosi pożywienie w postaci jajek. Jest coś
rozczulającego, kiedy Brad Pitt wyjmuje z plecaka starannie zapakowane w
metalowe pudełko jajka. Widać, że nie ma tu przypadkowości, scena ma
uzasadnienie psychologiczne. Dan czekał na taki moment, była to dla niego dramatyczna, niemal absurdalna próba
przywrócenia ładu, okiełznania chaosu i destrukcyjnej mocy wojny. Może na
chwilę zdjąć maskę i być sobą. Obnaża twarz człowieka nie tylko zmęczonego
wojną, ale takiego, który jest na granicy rozpadu swojej osobowości. Już
wcześniej widz miał sygnały, że bohater
doszedł do granicy odporności psychicznej. Jednak dotychczas sierżant
starannie ukrywał swój strach, niemoc, rozczarowanie sobą, niezdolność do
dalszego zabijania. Chwile słabości miały charakter intymny, rozgrywały
się gdzieś w tle, z boku – tylko widz
był do nich dopuszczony. Scena przy
stole nie pozwala mu się jednak wycofać, musi skonfrontować swoje sprzeczne
osobowości.
Dan
stoi nad krawędzią i wie, że nadszedł w
zasadzie moment, kiedy trzeba będzie skoczyć. te słowa Makbeta idealnie
oddają moment. Nie chcę sugerować, że
Dany Collier to postać o znamionach Szekspirowskich, a raczej pozwolić dostrzec
rys tragicznej świadomości o braku nadziei.
Jest
więc tutaj wszystko- chęć ocalenia resztek normalności i człowieczeństwa,
zatrzymania choćby na chwilę nieuniknionej apokalipsy, a może też ocalenia tego
młodego chłopca przed wewnętrznym rozpadem. Jak mówiłem - scena ta buzuje
emocjami, niesamowitym napięciem.
Nabiera ono rozpędu, kiedy pojawią się pozostali towarzysze, podchmieleni, pełni
zazdrości. Czują się zdradzeni, zawiedzeni, oszukani, są bliscy wypowiedzenia
posłuszeństwa. Wszytko jest napięte do granic możliwości, a jednocześnie scena
nic nie traci ze swojej banalności i zwyczajności. To minidrama, gdzie siłą napędową jest gra Brada Pitta To bez
wątpienia jedna z jego najciekawszych ról. Bez jakiejkolwiek ekspresji, przy
niemal kamiennej twarzy, buduje całą paletę uczuć, które nim w tym momencie
władają. Z niczego niemal tworzy sylwetkę kogoś niebanalnego, kogoś, kto z
jednej strony musi zapanować nad buntem, z drugiej – podtrzymać wizję
normalności. Zachować autorytet dla wszystkich – kompanów, Normana i kobiet.
Być bogiem wojny i bogiem pokoju. Tu widać, jak bardzo uwikłany jest w
fatalistyczne koło wojny. Jak ciąży mu rola, którą napisała mu historia.
Jak
już kilkakrotnie wspomniałem – ta scena jest najbardziej dramatyczna,
najbardziej pesymistyczna. Tutaj najlepiej widać, jak wojna pożera własne
dzieci, tych, którzy najwierniej jej służą. Wszyscy są tutaj na granicy
wytrzymałości. Dopóki trwa rzeź, nie ma czasu na myślenie i wątpliwości. A
jeśli są, to sierżant je rozwiewa mantrą, której moc jest magicznym zaklinaniem
rzeczywistości. Wojna jest jak wir, który nie ma końca. Oaza, którą tworzy
sierżant w samym środku wojny, jest dla nich
równie niebezpieczna jak pocisk tygrysa. Może zniszczyć ich tarczę
cynizmu, wulgarności, agresji. A bez niej są bezbronni jak dzieci. Dlatego tak
usilnie próbują sprofanować zarówno spokój obiadu, jak aurę miłości młodego.
Zniszczyć, zbrukać, żeby czasem nie ujawnić swych ludzkich odruchów. A Dan jest
jak bóg, który musi dać im powód do
życia, scalić ich osobowości, a w zasadzie sklecić z nich jeszcze ludzi. I
udaje mu się to, mimo iż wiemy, że sam
już nie widzi dla siebie nadziei. Niewiele wiemy o nim jako człowieku,
kim był przed wojną, w co wierzył. Ale jego miłość do koni wydaje się kluczowa do rozpoznania jego
osobowości. W świecie, w którym to człowiek jest największym wrogiem człowieka,
miłość do zwierząt jawi się jako ostania być może ostoja człowieczeństwa.
Dlatego tak mocno wybrzmiewa historia o lądowaniu w Normandii, którą opowiadają
żołnierze przy stole. To wtedy musieli dobić setki koni rannych w walkach,
każdemu osobno strzelić w głowę. Oto
krwawe oblicze wojny. Ocalenie białego
konia w początkowej sekwencji nabiera w
tym kontekście jeszcze dodatkowego wymiaru .To odwet Dany’ego na wojnie, w tym
szale i obłędzie tylko taki irracjonalny gest może ma sens.
I
taki irracjonalny gest Collier wykona w finalnej scenie. Scena ta ma więc
uzasadnienie psychologiczne. Decyzja Dana o pozostaniu na posterunku w rozbitym
czołgu nie jest tylko pretekstem do widowiskowej sceny, ale konsekwentnym
dopełnieniem historii. Jego postawa jest
pozornie bezsensowna - ale nie ma
w niej - tak popularnego w amerykańskich filmach wojennych -patosu. Jest
deklaracją wolności – wyborem sposobu umierania.

Furia
bez wątpienia jest filmem wizualnie dopieszczonym jeśli chodzi o sceny
batalistyczne. Ayer wykorzystał widowiskowe
atrybuty czołgów w zasadzie w każdy możliwy sposób. Zdjęcia Romana
Vasyanova mają odpowiedni rozmach,
ale potrafią też kolejnym scenom nadać swoisty klimat. Operator przede
wszystkim jednak umiejętnie
oddaje klaustrofobiczną przestrzeń czołgu, który nazywany przez członków załogi domem, jest w
rzeczywistości i azylem,
i więzieniem. Ale przecież więzieniem jest wojna. I piekłem, bo choć
reżyser nie nadużywa przesadnie hiperbolicznych środków wyrazu, unika gotyckich
efektów, całościowo oraz indywidualnie tworzy horror. Kiedy musimy
przyglądać się wnętrznościom ludzkim,
patrzeć jak człowiek płonie, jak mu urywa głowę, rozumiemy, że wojna to flaki.
Nie będzie żadnej chwały, żadnego zwodniczego piękna. Przemoc jest
bezkompromisowa i okrutna, bo okrutny jest człowiek. I Furia pozwala nam
zobaczyć, co człowiek robi człowiekowi.