MAŁE WIELKIE KINO
Czy można nakręcić thriller społeczny? Tak. Czy można nakręcić film trzymający w napięciu , w którym w zasadzie nic się nie dzieje? Tak. Czy obraz społecznie zaangażowany może mieć ponadczasowy wydźwięk i uniwersalny charakter? Tak . Czy film obsypany wszystkimi możliwymi nagrodami, może podobać się przeciętnemu widzowi? Tak .I te wszystkie założenia spełnia jeden skromny film z Rumunii. Skromny , ale w powszechnym mniemaniu najlepszy film tamtego roku, co potwierdzają wszyscy -i krytycy w Polsce ,i Europie
Dla niewyrobionego widza film może być nieco rozwlekły i nudnawy. Ale w rzeczywistości mamy do czynienia z filmem podskórnie dramatycznym, przejmującym, działającym silnie na emocje. Co ciekawe jednocześnie dyskretnym , o subtelnym cieniowaniu postaci i sytuacji. I choć nie czujemy tu ręki reżysera, film jest wyjątkowo spójny i drobiazgowo przemyślany kompozycyjnie.
Cristian Mungiu przenosi widza w 1987 rok, czasy późnego komunizmu w Rumunii. Już pierwsze sceny budują nam rzeczywistość podupadającego reżimu. Obskurny akademik, pokątny handel , tic taci i rexona jako towar luksusowy, brak pieniędzy. W ogóle dojmujące poczucie pustki i bezruchu. I właśnie umiejętność budowania atmosfery smutku , szarości, przygnębienia i znużenia to jeden z największych atutów tego filmu. Nienachalnie , wyjątkowo subtelnie, bez żadnych przejaskrawień , żadnej demagogii i uproszczeń . Tylko drobne elementy składające się na logiczną całość. Strach przed kanarem, opryskliwość recepcjonistki w hotelu, kolejki gdzieś w tle , dacie jako jedyna marka samochodu, paczka Kentów jako przepustka do załatwienia wszystkiego.
W tę rzeczywistość wpisuje reżyser jeden dzień z życia dwóch studentek Otili i Gabity. Rozpoczyna się on banalnie, zwyczajnie, ale nie jest to normalny dzień tygodnia. Na zawsze zmieni on życie obu młodych kobiet. Jedna chce usunąć ciążę, co w komunistycznej Rumunii grozi długoletnim więzieniem, druga chce jej pomóc. Normalnie to Gabita, która chce pozbyć się dziecka ,byłaby bohaterką , Mungiu przesuwa jednak ciężar narracyjny na Otylię , jej koleżankę.
Pomysł dość zaskakujący , ale nad wyraz intrygujący .Reżyser zyskał w ten sposób szerszą perspektywę .Nie wpisując scenariusz wyłącznie w dramaturgiczną fabułę , nadał historii charakter uniwersalny .Rozmowa z chłopakiem, załatwianie pokoju hotelowego , pobyt z koleżanką podczas zabiegu, urodziny matki chłopaka czy w końcu wyrzucenie płodu to swoiste stacje męki ,przez które musi przejść .No właśnie – nie musi .Tu czekała na reżysera pokusa , aby zdemonizować ustrój , potraktować go jako alibi dla poczynań bohaterek. Ale w przypadku Otili wcale tego nie czujemy, jej poczynania to kwestia wyboru, świadomych działań , nawet można powiedzieć pewnej kreatywności .Od samego początku widzimy ją jako postać bardzo dynamiczną – wciąż wędrująca od pokoju do pokoju, wciąż się śpiesząca .Jednocześnie brak jej typowej młodzieńczej radości, swobody- przygnębiona , zmęczona przemierza tramwajem nie tylko dzielnice Bukaresztu , ale też zakamarki swoich myśli. Jej zamknięta twarz robi ogromne wrażenie. Pomoc koleżance wystawia ją na najcięższe próby-musi zmagać się nie tylko z oporem szarej , wynaturzonej rzeczywistości, ale też z samą sobą .W końcu stanie przed dylematem moralnym nie mniejszym niż jej koleżanka usuwająca dziecko- czy oddać swe ciało , aby pomóc przyjaciółce, czy zachować czystość moralną .
Wstrząsające przeżycia powodują dojrzewanie dziewczyny, zmianę optyki spojrzenia na rzeczywistość . Nie zobaczymy jednak ekspresywnych gestów,podniosłych przemów, widz musi przeniknąć twarz bohaterki, przebić się przez jej prozaiczne czynności. Ale kryzys psychiczny jest . Pokazuje to późniejsza rozmowa z chłopakiem. Tym razem nie wystarczają jej zapewnienia, że będzie dobrze, strach przed ciążą , niedojrzałość chłopaka, własna bezradność budują bunt, protest. I to wcale niekoniecznie tylko przeciw systemowi. Może bardziej przeciw życiu, przeciw zniewalającej egzystencji kobiecej. Punktem kulminacyjnym staje się wyniesienie płodu. Scenę tę oglądamy jak horror, choć rozgrywa się ona w mroku nocy i niewiele widać . Odyseja w poszukiwaniu miejsca, gdzie można by wyrzucić płód, zostaje długo w pamięci.
Mungiu potrafi zresztą świetnie budować poszczególne sceny .Weźmy na przykład scenę urodzin. Z jednej strony żywiołowość, swojskość , jowialność gości, jedzenie , picie , banalne rozmowy, toasty, z drugiej milcząca nieobecna Otylia. Niby nic , ale widzimy, jak fakt tego, co się wydarzyło ,dociera do niej powoli, z ogromną intensywnością , jak bliska jest wybuchu emocjonalnego. Siedzi wśród roześmianej gromady, ale jest o lata świetlne od nich .Ta zupełna obcość tych dwóch światów , nieprzyswajalność jeszcze
I jeszcze jedna - zdecydowanie najlepsza -i to nie dlatego ,że kluczowa-scena aborcji . Przedłużona do granic możliwości, pozbawiona patosu, drobiazgowa i beznamiętna. Niemal nieruchoma. Ten bezwład, zawieszenie , niepewność przy jednoczesnej zwyczajności , banalności wytwarza sytuację nie do zniesienia. Napięcie sięga zenitu, choć niewiele się dzieje.
Rumun jest bardzo ascetyczny w sposobie opowiadania, ale jednocześnie niezwykle precyzyjny. Wyważony w środkach wyrazu, lecz świadomie operuje silnym kontrastem. Sceny kipią ukrytymi emocjami, naładowane są dramaturgią , a wszystko to udaje się zawrzeć w kilku zaledwie odsłonach. Nie znajdziemy tu melodramatycznego tonu, patosu czy sztucznego podnoszenia dramaturgii. Zamiast tego długie ujęcia i ogromne natężenie różnych emocji, reakcji, odczuć - i to w najczystszej postaci.
Mungiu znalazł idealny sposób narracji i obrazowania do tematyki. Film wpisując się bowiem w konkretny czas historyczny , nie stroniąc od obyczajowych szczegółów , wybiega poza diagnozę systemu. Doświadczenia i emocje dziewczyn mają po prostu ludzki wymiar.
Proste, prawdziwe, intensywne, wielkie kino.